Felieton społecznyKuchniaTematy społeczneZe świata

Na kolacji ze Śmiercią

Któż nie lubi eksperymentów, czy próbowania nowych rzeczy? Pierogi przecież czasem się nudzą (a przynajmniej tak słyszałam) i trzeba sobie szare życie urozmaicać. Co jednak, gdy potrzeba gonienia za ekstremalnymi doznaniami może doprowadzić nas do przedwczesnego grobu? Czasem, gdy czytam o różnych dziwnych potrawach z całego świata, zastanawiam się nad jednym. Czy w ogóle warto?

Ludzie to przedziwne stworzenia. Jaki inny gatunek z rozmysłem wymyśla niezliczone sposobny, by pożegnać się z tym światem? Weźmy takiego psa. Jeśli zobaczy jeża to od razu się odsuwa. Wiadomo – klujące, nie ruszam. A człowiek? Co myśli na widok dziwnie wyglądającej, trującej ryby? To oczywiste: hmm, no zjadłbym.

Opiszmy sobie kilka z takich dań w ramach przykładu. Wspomniałam już o trującej rybie. Nosi ona nazwę fugu. W Japonii uchodzi za przysmak i pikanterii dodaje fakt, że każdy kęs jej mięsa, może być naszym ostatnim. Wystarczy drobny błąd kucharza. Trucizna, którą zawiera fugu jest groźniejsza niż cyjanek i a jej stężenie w ciele dojrzałego osobnika może zabić 30 dorosłych osób. Brzmi groźnie, jednak nie odstrasza ciekawskich. I choć rocznie od spożycia tej ryby ginie do kilkunastu osób, chętnych do spożycia sashimi ze śladową ilością trucizny nie brakuje. No bo czym jest śmierć w porównaniu do ekscytującego doznania cierpnięcia warg i języka podczas jedzenia, prawda?

Kolejna potrawa również pochodzi z Azji. Mówią, że ruch to zdrowie. Chyba nie w tym przypadku. A przynajmniej, nie w przypadku, gdy rusza się nasz obiad. Azjaci jak widać lubią niebezpieczną kuchnię. Jak nie trucizna, to przyssawki. Tak, przyssawki na nadal ruchomych ramionach, które mogą przyczepić do podniebienia i udusić delikwenta na miejscu. San NakJi to sashimi z ośmiornicy. Podaje się je, gdy zwierzę jeszcze żyje, lub w bardziej humanitarny sposób, zaraz po śmierci mięczaka, gdy ramionami nadal wstrząsają ostatnie skurcze. Oba warianty równie niebezpieczne, choć inni rzec by mogli, ekscytujące. Tak czy inaczej, głowonogi ma okazję na natychmiastową zemstę. Czy to jednak pocieszające, gdy weźmiemy pod uwagę, że nadal zdarzają się tacy, którzy konsumują je żywcem? Odpowiedź jest prosta.

Ruch na talerzach, lubią też Wietnamczycy. Samo spożycie tego smakołyku, nie grozi śmiercią, jednak sposób przygotowania jak najbardziej. Jedyne czego nam potrzeba to kobry – żywej oczywiście. Dlaczego? Najważniejszym punktem potrawy jest serce. Świeżo wyrwane, tak by jeszcze biło. Popija się je krwią z tego samego węża, zmieszaną z alkoholem. Potrawa jest bardzo popularna wśród miejscowych, a i turyści z radością pytają, gdzie można wypić wężowe wino. Cóż z tego, że kobry przed zabiciem trzymane są w workach, w niezbyt przyjemnych warunkach.

Czy warto szaleć tak? Doradzałabym, aby ekstremalne potrawy wyeliminować z jadłospisu. Ludzie przeżyją (tym razem nie jest to przenośnia) gdy nie dostaną bijącego serca na śniadanie, a i wiele zwierząt uniknęłoby śmierci w męczarniach. Ja wiem, zaraz ktoś zacznie krzyczeć, że tradycja, że taka kultura. Cóż, umówmy się- tradycją było też choćby deformowanie stóp małych Chinek i mało kto uważał, że powinno się kontynuować ten proceder przez wzgląd na kulturę.

Czy możemy liczyć, że kiedykolwiek takie dania zniknął? Nie – a przynajmniej, dopóki ludzie będą traktowali zwierzęta jak przedmioty do zaspokajania wyobraźni, a o własnej śmierci mówili, że przynajmniej w tę ostatnią podróż wyruszą z pełnym żołądkiem.

Zuzanna Skwarek

Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Pełnoetatowy mól książkowy. Kocha szczególnie fantastykę, ale nie pogardzi też dobrym kryminałem. W wolnych chwilach sama tworzy opowiadania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *