Problemy społeczneTematy społeczne

Służba na granicy

Od ponad trzydziestu dni wolontariusze, harcerze i ratownicy pełnią służbę na polsko-ukraińskiej granicy. Sytuacje, które się tam zdarzają często mrożą krew w żyłach. Głodni, zmęczeni, z tym co akurat mieli pod ręką, gdy uciekali, pojawiają się stale na naszej granicy, a naszym obowiązkiem jest im pomóc.

fot.: Maciej Szymański

Dni w trakcie służby na granicy zlewają się ze sobą. Już nawet nie wiem, ile razy byłem w Dorohusku; nie liczę osób, które tam spotkałem; nie zwracam już uwagi na to wszystko po miesiącu, który minął jak tydzień.

24 lutego 2022 – inwazja Rosji na Ukrainę

Pierwszy dzień wojny u naszego sąsiada. My – harcerze jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, co robić, jak pomóc. Wiedzieliśmy tylko tyle, że chcemy. Jedyne co mogliśmy, to przeglądać informacje docierające z Ukrainy i czekać.

Źródło: NEXTA

26 lutego 2022 – pierwszy wyjazd do Dorohuska

Ostatnia data, jaką pamiętam. Dostaliśmy informację, że jest potrzebny zwiad w punkcie recepcyjnym w Dorohusku. Pojechaliśmy tam siedmioosobową ekipą. Mieliśmy się dowiedzieć, co potrzebują i wrócić. Zostaliśmy robić kanapki, rozlewać herbatę i segregować dary. Później już wszystko zaczęło się toczyć coraz szybciej i intensywniej…

Dni bez dat…

Gdzieś padła informacja, że za godzinę na dworzec w Dorohusku ma przyjechać pociąg z 400 osobami. Zaczęliśmy szykować pakiety z kanapkami, wodą, pampersami, mokrymi chusteczkami, słodyczami i przewozić je na dworzec. Pociąg przyjechał. Pierwszy wagon brudnych i śmierdzących ludzi wysiadł z pociągu. Podchodzili do nas z nieufnością, strachem i przerażeniem. Jechali z Kijowa trzy dni, ponieważ co chwilę musieli się zatrzymywać i gasić światła, ze względu na trwające bombardowania. Rozdawaliśmy im kanapki, ale oni potrzebowali gorącej herbaty i ciepłego posiłku. W ciągu 20 minut dojechała herbata, a co jakiś czas dojeżdżały termosy z gorącym jedzeniem, którego co chwilę brakowało. Wysiadali wagonami. Gdy już przekonali się do nas, zaczęli płakać, dziękować i życzyć nam wszystkiego dobrego. My też płakaliśmy, ale w środku. Na zewnątrz trzeba było być silnym, dla nich.

fot.: Maciej Szymański

(bez)radność

Na jednej z nocnych zmian wiele osób przechodziło przez granicę pieszo: matki trzymające na zdrętwiałych rękach mniejsze i większe dzieci; dziadkowie opiekujący się wnukami; osoby niepełnosprawne. Dwie reklamówki to często było wszystko, co Ci ludzie mieli ze sobą. Podeszła raz do nas taka kobieta z dwoma reklamówkami w rękach, stanęła i zapytała się: – Co teraz? Stojąc przed tą kobietą uświadomiliśmy sobie, że całe jej życie sprowadziło się do tego momentu, gdy nie mając nic staje przed obcymi ludźmi, zdana na nasze rady i decyzje.

Większość osób, straż pożarna przewoziła busami do Chełma na MOSiR, który był już zapełniony. Trzeba było zacząć wysyłać ludzi na dworzec, żeby nocnymi pociągami jechali dalej w głąb Polski. Osoby starsze i małe dzieci były transportowane do odległego o dwa kilometry punktu recepcyjnego w Dorohusku.

Kolejki do toalet bywają długie, szczególnie, gdy na dwa pięćdziesięcioosobowe autobusy przypadają dwie toalety. W jednej z takich kolejek rozwyła się syrena alarmowa, a dokładniej dzwonek z telefonu jednej z kobiet stojących w kolejce. Ludzie zaczęli panikować, ale gdy zorientowali się, że taki dzwonek ma w telefonie jedna z kobiet, słusznie się zdenerwowali.

Czas mija, wspomnienia pozostają

W mroźny wieczór granicę przekroczyła kobieta z trójką dzieci. Dzieci niosły bagaże, matka półroczne dziecko na rękach. Ojciec dzieci był w Polsce, a kobieta po tak długiej podróży bez niego wpadła w szał i opuściła dziecko na ziemię. Gdyby nie fakt, że mąż kobiety znajdował się zaraz przy granicy, sytuacja mogłaby się skończyć tragiczniej.

Adam Niemkiewicz, harcerz obecny na przejściu granicznym w Medyce, w swoim nagraniu na jednym z portali społecznościowych opisał jedno z wydarzeń: – Nie zapomnę sytuacji, w której mama budziła swoje dziecko i się przestraszyła, że nie żyje. Zaczęła nim potrząsań, a w momencie, kiedy dziecko po trzech czy czterech szturchnięciach w końcu się ocknęło, kobieta wpadła mi w ramiona i zaczęła płakać.

Takich sytuacji dziennie jest wiele, a za nami już ponad miesiąc służby, którą pełnimy przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Po tym czasie człowiek zdecydowanie inaczej zaczyna postrzegać rzeczywistość, bez wątpienia bardziej docenia każdą chwilę, a przede wszystkim uczy się wdzięczności.

fot.: Maciej Szymański

Szymon Kurzeja

Student II roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Od 10 lat harcerz, od 4 lat drużynowy - najpierw gromady zuchów, teraz drużyny harcerzy. Lubię spędzać czas przy planszówkach i dobrej kawie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *