Gość Coś NowegoTOP

Kluczem do marzeń jest autentyczność – rozmowa z Martyną Sowińską

Małymi kroczkami zrealizowała swoje marzenie, a dzięki aktorstwu ma możliwość wcielić się w kogoś innego. Martyna Sowińska, studentka I roku Dziennikarstwa i komunikacji społecznej opowiada o drodze na scenę, pracy nad własnym teledyskiem oraz TikToku.

Julia Sroczyk, Coś Nowego: W tym roku rozpoczęłaś studia, jednak wiem, że dziennikarstwo nie było Twoim pierwszym wyborem.

Martyna Sowińska. Młoda dziewczyna w czerwnej sukience siedzi na krześle.
Martyna Sowińska
fot. Tomasz Hućko

Martyna Sowińska: Wybierając przedmioty na maturze, kierowałam się pewnością, że właśnie te pójdą mi dobrze. Nie zależało mi na tych wynikach, bo chciałam pójść na studia artystyczne. Tam potrzeba tylko zdanej matury, najbardziej liczą się egzaminy wstępne. Moim pierwszym wyborem były studia musicalowe na Akademii Muzycznej w Łodzi, potem studium musicalowe w Gdyni i dopiero na trzecim miejscu dziennikarstwo w Lublinie lub Krakowie. Niestety nie przeszłam egzaminów ani w Łodzi, ani w Gdyni, więc wybór padł na KUL. O tym czy będę w Krakowie, czy w Lublinie, tak naprawdę zadecydowali ludzie. Wiedziałam o kilku innych osobach, które też wybierały się do tego miasta.

JS, CN: Minęło już pół roku studiowania, jak oceniasz tę decyzję?

MS: Z racji, że się nie dostałam tam, gdzie chciałam? Po pół roku studiowania na KUL-u, po pierwszej sesji uważam, że to był najlepszy wybór. Bardzo dobrze czuję się na naszej uczelni, na dziennikarstwie. Czasem mam wrażenie, że przyjście na uczelnię jest dla mnie odskocznią od tego, co się dzieje w moim życiu. Osoby, które tu spotykam dodają mi dużo sił do działania.

JS, CN: Mimo to dalej będziesz się starać spełnić marzenie o studiach artystycznych?

MS: To nigdy ode mnie nie odejdzie. Bardzo bym chciała i pewnie spróbuję w przyszłym roku. Choć teraz mówię sobie „a nie, pewnie nie”. Do takich studiów trzeba bardzo dużo przygotowań, a teraz, gdy jestem już studentką, widzę, że zabiera to sporo czasu. Jednak wydaje mi się, że i tak podejmę ryzyko, by potem nie mieć sobie nic do zarzucenia.

JS, CN: Myśl o studiach na kierunku artystycznym nie wzięła się znikąd, bliski jest Ci m.in. teatr. Co oznacza dla Ciebie i dlaczego właśnie on?

MS: Wszystko zaczęło się od sceny, dokładnie od śpiewu. Od dziecka uwielbiam jeździć na koncerty, a z czasem sama zapragnęłam występować. Teatr początkowo nie był mi taki bliski, najważniejsze było śpiewanie. Pewnego razu postanowiłam, że pójdę na warsztaty aktorskie w moim rodzinnym mieście Brzozowie. Choć nie było tam jakoś dużo aktorstwa, to przez udział w nich zapragnęłam dalej iść tą drogą. Wtedy pojawiła się też pierwsza myśl o studiach artystycznych. Następnie zaczęłam uczęszczać na zajęcia do Akademii Wokalno-Aktorskiej MF. Artis w Brzozowie. Grupa, do której należałam, była bardziej aktorska niż śpiewająca, z czego nie byłam na początku zadowolona. Zdecydowaliśmy, że naszym egzaminem końcowym będzie spektakl bez żadnych śpiewów. Niezbyt mi się to spodobało, jednak dało dobre owoce – dzięki temu zaczęłam odgrywać rolę na scenie. Wcześniej nie potrafiłam „wejść” w kogoś innego. W Akademii poznałam sposoby jak przygotować postać, bo to nie jest tak, że wymyślamy ją w głowie i ot tak wszystko jest gotowe. Mało kto wie, ale w ramach przygotowań na kartce rozpisuje się różne cechy postaci, które następnie trzeba przenieść na scenę, chodząc, śpiewając tak jak ona. Wtedy to pokochałam. Od ponad dwóch lat uwielbiam się wcielać w kogoś innego.

JS, CN: Aktorstwo, śpiew – jaki jest Twój dorobek artystyczny?

MS: O jeju (śmiech)! Jeśli chodzi o śpiew, to uczyłam się w wielu szkołach – w Brzozowie, w Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie, potem w Akademii. Miałam też styczność z takimi osobami jak Ola Tocka, znana z programu The Voice of Poland. Sporo tego było. Jeździłam na różne konkursy, festiwale. Byłam np. na Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Aktorskiej, Filmowej i Musicalowej „Piosenka w Meloniku”. Ostro skrytykował mnie tam pan Robert Janowski – dał mi do zrozumienia, że nie potrafię śpiewać, co było dla mnie bardzo trudne. Nie poddałam się i w sierpniu ubiegłego roku wydałam swoją debiutancką piosenkę zatytułowaną „szukam” (link do piosenki). Kiedyś to było dla mnie niemożliwe, bo nie miałam odpowiedniego budżetu. Dostałam jednak propozycję i stwierdziłam, że chcę to zrobić. Wiedziałam, że będzie się to liczyć z prośbą innych o pomoc, więc zorganizowałam zbiórkę. Udało się zebrać nawet więcej środków i dzięki temu mogliśmy zrealizować także teledysk.

Martyna Sowińska, Dwójka ludzi - dziewczyna z otwartą buzią, w ręce ma mikrofon, gra dziennikarkę, obok niej chłopak z wąsem, który gra lekarza, jest ubrany w kitel
Martyna podczas spektaklu „Mąż zmarł, ale już mu lepiej”
fot. Tomasz Hućko

JS, CN: W którym grasz główną rolę.

MS: Tak! Występują tam osoby z Akademii, ale nie tylko. Są znajomi, że tak powiem, ze starej branży z YouTube, np. Yoczook (Łukasz Walaszek, przyp. red.). Jeśli chodzi o aktorstwo to obecnie z Akademią gramy spektakl „Mąż zmarł, ale już mu lepiej”. Dużo rzeczy pojawia się też na kanale YouTube Akademii.

JS, CN: Wydanie własnej piosenki, do tego opatrzonej teledyskiem to wielkie przedsięwzięcie. Jak wspominasz tamten czas?

MS: Wspominam bardzo dobrze, choć był on niezwykle intensywny. Sporo rzeczy się wtedy nakładało, bo przygotowywałam się też na studia i do spektaklu. Propozycję nagrania piosenki dostałam już w grudniu 2021 roku, ale jak wspominałam nie miałam wystarczającego budżetu. Zbiórka na ten cel trwała do końca stycznia i podjęłam taką decyzję, bo chciałam, aby moja pierwsza piosenka była profesjonalna pod każdym aspektem. Zwłaszcza zależało mi, żeby był do niej teledysk. Nie miałam wobec zbiórki wielkich oczekiwań – przyjęłabym „porażkę”, związaną z niezrealizowaniem teledysku. W ostatni dzień jej trwania licznik przekroczył zakładaną kwotę, co mnie bardzo zaskoczyło, dlatego w maju mogliśmy podjąć się jego realizacji. Kolejny kroczek do spełnienia marzenia był już za mną.

JS, CN: Z perspektywy prawie roku od wydania piosenki widzisz więcej radości, czy jednak na pierwszy plan wychodzą trudności i kłopoty?

MS: Trudno jednoznacznie powiedzieć. Wydanie własnej piosenki to długi proces, składający się z wielu elementów. Najtrudniejsza była praca przy teledysku. Nigdy wcześniej nie pracowałam przy reżyserii, dlatego trudność przynosiło mi wyobrażenie, jak on mógłby wyglądać. Wtedy ogromną pomoc i wsparcie otrzymałam od pani Marioli Friedek z Akademii. Najpierw sama napisałam cały scenariusz teledysku, a następnie pani Mariola wniosła sporo poprawek do moich pomysłów. To jej zawdzięczam ostateczną wersję klipu. Była też obecna na planie i zarówno ja, jak i pozostali aktorzy otrzymywaliśmy od niej cenne wskazówki. Przypomina mi się wiele wydarzeń związanych z kręceniem teledysku. Najbardziej wymagające były sceny, w których wykorzystaliśmy farbę. Mieliśmy na to tylko jedno ujęcie, a ja jeden zestaw ubrań. Żadna pomyłka nie wchodziła w grę. Dodatkowo użyliśmy farby malarskiej, więc domycie jej też chwilę zajęło, zwłaszcza, że po tych scenach nagrywaliśmy dopiero te „studyjne”, na których byłam sama. Plecy miałam całe w farbie, ale na szczęście kamera tego nie złapała. Musieliśmy tak zrobić, bo z brzozowskiego liceum, które posłużyło nam za miejsce nagrań, wyszliśmy około 3:30 rano. Mimo wszystko radość była ogromna i za każdym razem, gdy oglądam swój teledysk lub wspominam nagrywanie, to są to jedynie pozytywne odczucia.

Martyna Sowińska. Dziewczyna siedzi na krześle, jest ubrana na czarno, krzyczy. Za nią stoi inna dziewczyna, która brudzi jej górną część ciała kolorową farbą
Martyna podczas nagrywania teledysku do piosenki „szukam”
fot. Tomasz Hućko

JS, CN: Powróćmy jeszcze na chwilę do tematu studiów. Współczesne dziennikarstwo mocno opiera się na mediach społecznościowych. Twoim zdaniem, świat nie jest w stanie istnieć bez nich?

MS: Obecnie? Wydaje mi się, że nie. Nawet jeśli chodzi o promocję jakiejś firmy, marki, to o wiele łatwiej jest dotrzeć do odbiorców właśnie w ten sposób. W social mediach można też pracować i ja to wykorzystuję.

JS, CN: W jaki sposób?

MS: Rzadko, ale jak już to są to współprace. Zdarzyło mi się dostać propozycję np. od księgarni katolickiej, by zrecenzować książki. Tak na co dzień głównie zajmuję się TikTok’iem, kiedyś był też YouTube. Gdy miałam 11-12 lat, nagrywałam grę w Minecraft’a. Co ciekawe, nie miałam odpowiedniego programu, więc nagrywałam ekran komputera – laptopem (śmiech). Nauczyło mnie to kombinowania, a raczej kreatywności. Jeśli nie mogę czegoś zrobić i tak to zrobię, ale inaczej. Na YouTube były vlogi, odpowiadałam na pytania, nic szczególnego. Zaczęło się robić „poważniej” w momencie, kiedy liczby subskrypcji zaczęły rosnąć. Nagrywałam wtedy vlogi głównie z koncertów, ale także z różnych wyjazdów, np. ze SMAP-u (Spotkanie Młodych Archidiecezji Przemyskiej, przyp. red.). Później pojawiła się myśl, by nagrywać covery piosenek i to trochę trwało. Z czasem przestałam, bo pochłonęła mnie matura i przygotowywania do egzaminów wstępnych.

JS, CN: Przeglądając Twojego TikToka małe.światełko (link), można tam znaleźć treści ewangelizacyjne. Dużo jest takich rzeczy na tej platformie, czy jednak kwestia wiary jest tam ciągle niszą?

MS: Gdy zaczynałam ponad dwa lata temu, było tego mało. Teraz wydaje mi się, że jest o wiele więcej. Nawet jak nie takiego stricte contentu chrześcijańskiego, to pojawiają się pojedyncze nagrania. To się cały czas zmienia. Mimo to uważam, że nie jest ich wystarczająco. Super by było, gdyby pojawiło się więcej takich treści, bo mam wrażenie, że ludzie ich potrzebują. Miałam przyjemność poznać kilka osób z „kato-tiktokowego grona”, m.in. ks. Krzysztofa Kołtunowicza, ks. Sebastiana Picura, Asię Kasicę, która też studiuje na KUL-u. Widać, że dla nich to nie jest tylko TikTok, oni naprawdę żyją tym, co przedstawiają.

JS, CN: W ten sposób chcą pokazać siebie takimi, jakimi są naprawdę.

MS: Dokładnie tak. To jest autentyczność – jeśli żyje się czymś, jeśli się wchodzi w coś na całego, potem to przechodzi na wszystko inne, nawet na TikToka. Po prostu chcesz się podzielić się tym, czym w danym momencie żyjesz.

JS, CN: Zauważasz jakieś trudności przy prowadzeniu TikToka?

MS: Innym wydaje się, że skoro jestem w oazie, żyję Ewangelią, to już wystarczy. Zapominają, że są momenty, gdy nie jest łatwo z wiarą. Często mam przerwy w nagrywaniu. Jeśli nie jestem w stanie łaski uświęcającej, to nie chcę robić czegoś bez Ducha Świętego. Są momenty, gdy wiem, że pasowałoby coś nagrać, ale jeśli nie czuję się dobrze, mam „kryzys” w relacji z Bogiem, to po prostu tego nie robię. Kiedyś nagrywałam materiał na zapas, nie mając zawsze stuprocentowej pewności, że jestem w nich naprawdę sobą. Po wrzuceniu ich często skutek był odwrotny. Dlatego, gdy upadam, robię „stop” i dopóki nie wrócę na odpowiedni tor, to nic nowego się u mnie nie pojawia. Ludzie wymagają, by bez przerw udostępniać filmiki, odpisywać na Instagramie, ale tego nie robię, jeśli wiem, że nie ma w tym działania Ducha Świętego.

JS, CN: Więc cały czas powraca aspekt autentyczności.

MS: Dokładnie. Mówię na TikToku, że mam gorsze dni. Zdarzyło mi się wrzucić kilka razy niezbyt przyjemny filmik, w którym były łzy. Jednak chcę przez to pokazać, że gorszy moment w życiu jest czymś normalnym, że się źle czuję, że chrześcijanin też może sobie pozwolić na łzy.

JS, CN: Myśląc sobie „Martyna za pięć, dziesięć lat”, kogo masz przed oczami?

MS: Mam dużo planów na życie, nie wiem za co się zabrać (śmiech). Moim wielkim marzeniem jest stworzenie teatru oazowego. Już mam na to plan, wiem jakie sztuki by się w nim pojawiły. Chciałabym właśnie w taki sposób pracować. Pytanie, czy to wyjdzie? Za dziesięć lat – widzę szczęśliwą żonę i mamę. Nie jestem pewna, czy jeszcze wtedy byłabym w social mediach. Za pięć pewnie tak, ale za dziesięć, to trudno powiedzieć. Ale już teraz wiem, że będę chciała pracować z ludźmi i przekazywać im to, co mi zostało dane.

JS, CN: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Ci spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń!

MS: Dziękuję pięknie.

Autorska piosenka Martyny Sowińskiej „droply” – „szukam”

Julia Sroczyk

Studentka IV roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Wielka fanka gorzkiej czekolady, dobrej kawy i pięknych kadrów zachodzącego słońca. Od dzieciństwa wierna skokom narciarskim oraz książkom.

Jeden komentarz do “Kluczem do marzeń jest autentyczność – rozmowa z Martyną Sowińską

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *