Piłka nożnaSport

Liga Mistrzów. Spektakl na Etihad Stadium i dominacja Liverpoolu na Anfield

Za nami półfinały Ligi Mistrzów, które obfitowały w ogromne emocje. Wtorkowy mecz pomiędzy Manchesterem City a Realem Madryt zakończył się wynikiem 4:3 dla “The Citizens”. Nieco mniej emocji było na Anfield, gdzie Liverpool wygrał 2:0 z Villarrealem i praktycznie zatopił marzenia “Żółtej Łodzi Podwodnej”. 

Najlepszy półfinał w historii Ligi Mistrzów? 

Nikt nie ma wątpliwości, że to był najlepszy mecz bieżącej edycji Ligi Mistrzów. Oba zespoły zagwarantowały nam przejażdżkę rollercoasterem. Ofensywny futbol zwieńczony siedmiona golami, czyli coś, czego my-kibice oczekujemy od drużyn takiego formatu. Real Madryt po ciężkich bojach z PSG i Chelsea musiał zmierzyć się z drużyną, która być może prezentuje obecnie najlepszy futbol w Europie, a mianowicie – Manchesterem City. W szeregach Realu Madryt zabrakło Casemiro, który doznał urazu mięśniowego. Pep Guardiola również miał podstawy do niepokoju, ponieważ z gry wypadło dwóch podstawowych zawodników formacji defensywnej – Cancelo i Walker. Pierwsza bramka padła już w 2. minucie, kiedy to Riyad Mahrez po zejściu do środka na lewą nogę, doskonale dograł piłkę na głowę wchodzącego na wolne pole Kevina De Bruyne, który nie zwykł marnować takich sytuacji. Manchester City objął prowadzenie, co było preludium do piłkarskiego spektaklu. “Królewscy” w początkowej fazie meczu mieli ewidentny problem ze skoordynowaniem pressingu. W momencie, kiedy atakowali rywali, odsłaniali przestrzeń z tyłu, co skutkowało tym, że Real bronił się zaledwie dwójką lub trójką obrońców. Niefrasobliwość Davida Alaby wykorzystał w 11. minucie Gabriel Jesus, który po dośrodkowaniu Kevina De Bruyne bez problemu poradził sobie z bramkarzem Realu Madryt. Belg już po jedenastu minutach miał na swoim koncie bramkę i asystę, a “Obywatele” mogli cieszyć się z dwubramkowego prowadzenia. W pierwszej połowie spotkania Manchester City był drużyną lepszą. Podopieczni Pepa Gurdioli stworzyli sobie jeszcze kilka dogodnych sytuacji, dzięki którym mogli zejść do szatni nawet z czterobramkowym prowadzeniem. Zabrakło jednak precyzji, a jak wiadomo – niewykorzystane sytuacje się mszczą – co udowodnili “Los Blancos” w 33. minucie spotkania. Po wywalczeniu piłki przez Lukę Modricia, Ferland Mendy szybko pomknął z atakiem i dośrodkował piłkę do Karima Benzemy, który z trudnej pozycji strzelił kontaktowego gola. 

fot. PAP

Drugą połowę powinien otworzyć Mahrez, ale ponownie zabrakło mu skuteczności. Mimo, że Algierczyk znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem, to uderzył piłkę w słupek. Dobitka Phila Fodena nie przyniosła rezultatu, ponieważ znakomicie zachował się Dani Carvajal, wybijając piłkę z linii bramkowej. W 53. minucie do akcji ofensywnej “Obywateli” podłączył się Fernandinho, który kilkanaście minut wcześniej zmienił borykającego się z problemami zdrowotnymi Johna Stones’a. Brazylijczyk podał piłkę do niepilnowanego Fodena, który sfinalizował akcję strzelając gola na 3:1. Zaledwie dwie minuty później Fernandinho trafił z nieba do piekła, kiedy to Vinicius wykorzystał jego błąd i pomknął lewym skrzydłem przez pół boiska, a następnie zaskoczył Edersona po długim słupku. W 74. minucie spotkania słabo dysponowany Toni Kroos sfaulował Zinchenko, natomiast dobrze zachował się sędzia, pozwalając grać dalej, co wykorzystał Bernardo Silva, umieszczając piłkę pod poprzeczką. Manchester City ponownie wyszedł na dwubramkowe prowadzenie, ale to nie był jeszcze koniec widowiska. W 80. minucie ręką w polu karnym zagrał Laporte, dzięki czemu Real Madryt miał szansę na strzelenie kontaktowego gola. Tak też się stało za sprawą Karima Benzemy, który ponownie włączył “tryb Ligi Mistrzów” i “panenką” pokonał bramkarza City. Francuski napastnik swój 600. mecz w barwach Realu Madryt spuentował dwoma trafieniami, dzięki którym został liderem klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów. Benzema w obecnym sezonie udowadnia, że jest jak wino – im starszy tym lepszy. To właśnie Francuz wydaje się być kandydatem numer jeden do Złotej Piłki. 

Pokaz siły “The Reds” 

Na Anfield doszło do pojedynku giganta z kopciuszkiem. Do Liverpoolu przyjechał Villarreal, który ostatnio w tej fazie turnieju zagrał w sezonie 2005/2006. Warto dodać, że wszyscy mieszkańcy Villarrealu nie zajęliby nawet całego stadionu “The Reds” (liczba mieszkańców ~ 50 tys., pojemność Anfield ~ 53 tys. – przyp.red.). “Żółta Łódź Podwodna” mimo, że dokonała sensacji eliminując z rozgrywek Bayern Monachium, była z góry skazana na porażkę z “maszyną” Jurgena Kloppa. Tym bardziej, że na murawę musieli wyjść bez swojego najlepszego napastnika – Gerarda Moreno. Podczas tego spotkania mieliśmy także polski akcent w postaci Szymona Marciniaka, który został desygnowany do poprowadzenia meczu. W 12. minucie dobre dośrodkowanie Salaha zmarnował Sadio Mane, który nie zdołał skierować piłki głową w kierunku bramki. W początkowej fazie spotkania podopieczni Jurgena Kloopa mieli problemy, żeby przełamać zasieki Villarrealu. Piłkarze Emery’ego na boisku cierpieli, ale to cierpienie było opłacalne, zważywszy na to, że umiejętnie strzegli dostępu do własnej bramki. Takie też było założenie hiszpańskiej drużyny, aby postawić mur i skupić się na defensywie, o czym świadczy fakt, że oddali jedynie jeden strzał na bramkę, a ich posiadanie piłki oscylowało w granicach 30%. W 35. minucie podania od Trenta Alexandra-Arnolda nie wykorzystał Salah, który uderzył tuż nad bramką. W 43. minucie znakomitym golem z dystansu mógł popisać się Thiago, ale piłka trafiła w słupek. W pierwszej połowie Liverpool miał pełną kontrolę nad meczem, wykreował sobie wiele dogodnych sytuacji bramkowych, ale brakowało postawienia kropki nad “i”.  

Na drugą połowę Liverpool wyszedł bardziej zmobilizowany i z jeszcze większą zawziętością atakował bramkę rywali. W 50. minucie spotkania zamieszanie w polu karnym po rzucie rożnym wykorzystał Fabinho, ale znalazł się na spalonym. Bramka więc nie została uznana, ale wydawało się, że jej zdobycie jest tylko kwestią czasu. Napór Liverpoolu został nagrodzony trzy minuty później, kiedy to Henderson chciał wrzucić piłkę w pole karne, natomiast odbiła się ona od nogi Estupinana, zmieniła tor lotu i wpadła szczęśliwie do siatki. Dwie minuty później Liverpool poszedł za ciosem i strzelił gola na 2:0. Znakomitą współpracą w budowaniu ataku pozycyjnego wykazali się Salah z Mane. Egipcjanin znalazł wolną przestrzeń między trzema obrońcami Villarrealu, podał prostopadle do Senegalczyka, który czubkiem buta zmieścił piłkę w siatce. W 64. minucie bramkę strzelił Robertson, ale sędzia podniósł chorągiewkę w górę. Liverpool nie pozostawił złudzeń oszczędnemu w środkach Villarrealowi, kto tu jest lepszą drużyną. Na wyróżnienie zasługują Fabinho i Thiago. Obaj mieli po siedem skutecznych interwencji, a do tego skuteczność podań na poziomie kolejno 92% i 96%. Fabinho dodatkowo zanotował dwa kluczowe podania i zamknął usta swoim krytykom.  

fot. David S. Bustamante/Soccrates/Getty Images

Rewanżowe spotkania odbędą się w dniach 3-4 maja. Zespół Unaia Emery’ego stoi przed nie lada wyzwaniem. Piłkarze Liverpoolu mają ambitny cel zdobycia poczwórnej korony, co nie udało się jeszcze żadnemu angielskiemu klubowi w historii. Dużo większe emocje zapowiadają się w środę na Santiago Bernabeu. Real Madryt, podobnie jak przeciwko PSG, będzie musiał odrobić jednobramkową stratę, aby awansować do finału.  

Źródło obrazka wyróżniającego: PAP/EPA/Peter Powell

Sebastian Warowny

Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Pasjonat sportu. Głównie piłka nożna i Serie A. Nieobojętny na inne ligi czy dyscypliny sportowe. W wolnym czasie kinomaniak.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *