Gość Coś Nowego

Justyna Dobosz o pracy dla Przeglądu Sportowego

Natalia Jasińska, Coś Nowego: Dlaczego wybrała Pani studiowanie na KUL?

Justyna Dobosz, Przegląd Sportowy: Na początku miałam studiować na Uniwersytecie Śląskim, lecz rodzice powiedzieli, że zostałam przyjęta do Lublina, mam tam tylko 100 km i bardzo dużo znajomych, mam gdzie mieszkać, a na Śląsku będę totalnie sama. A kiedy ma się 19 lat i nie jest się do końca pewnym, czy jest to właściwa decyzja, nie ma się żadnego punktu zaczepienia to właśnie te argumenty rodziców wygrywają – i okazało się to bardzo dobrym startem i spokojem psychicznym. A dlaczego akurat KUL a nie inna uczelnia? Bo jeśli Lublin to i KUL.

Natalia: Czy od zawsze chciała Pani iść w stronę dziennikarstwa sportowego?

Justyna Dobosz: Tak, może dziwnie to zabrzmi i jest to trudno do uwierzenia, ale tak. Nawet kiedy rodzice wspominają moje wczesne dzieciństwo, to mówią, że podczas oglądania różnych meczów mówiłam, że to ja będę je komentować. A taką wielką miłością do sportu zapałałam, gdy Arek Gołoś dostał się od reprezentacji siatkarzy. Dlaczego? Ponieważ znałam jego historię, znałam osobę, która mieszkała obok jego bloku. Arek Gołaś nie miał prawa grać w siatkówkę, ponieważ miał schorzenie kręgosłupa i płaskostopie na tyle poważne, że każdy jego wyskok mógł się zakończyć urazem. Nie tylko mogło mu to nie pozwolić na grę w siatkówkę ale też i na normalne funkcjonowanie w życiu codziennym. Jego osoba tak mnie ujęła determinacją, że ja też nie odpuszczałam i starałam się oglądać każdy mecz jaki tylko można było. Bardzo lubiłam sport przez mojego tatę, ponieważ to on zabrał mnie na mój pierwszy mecz ligowej drużyny. Tak jak niektórzy mówią, że od małego tańczą czy śpiewają, tak ja jeździłam na wszystkie możliwe wydarzenia sportowe. Mimo mojej fascynacji do sportu, nigdy żadnego nie trenowałam na poważnie, pływałam i grałam w tenisa stołowego ale to było tylko rekreacyjnie. Nie miałam pociągu żeby stać się zawodnikiem tylko chciałam pójść w stronę medialną.

Natalia: Dlaczego teraz pracuje Pani jako realizator kamery, a nie jako dziennikarz piszący tak jak Pani zaczynała?

Justyna Dobosz: Mogę powiedzieć, że to był znowu przypadek. Ale po latach stwierdzam, że w życiu nie ma przypadków. A zaczęło to się od tego, że podczas pracy w redakcji zobaczyłam, że przyszła informacja o tym, iż nasz redakcyjny kolega Sebastian, który pracuje sam na wideo, potrzebuje pomocy. Wcześniej już się z nim poznałam, więc stwierdziłam, że mogę mu pomóc. Na  studiach uczyłam się troszkę montażu, ale była to podstawa podstaw. Lecz tak mnie to zafascynowało, że sama z siebie zaczęłam ćwiczyć w domu. Kiedy nie miałam materiału to po prostu robiłam zdjęcia, różne kadry tego samego kamienia czy drzewa i montowałam to na przemian. Patrzyłam jak to wygląda, czy to się zgrywa czy też nie. Więc po prostu poszłam mu pomóc i stało się tak, że więcej czasu spędzałam tam niż na pisaniu tekstów. A kiedy przyszedł Michał Pol jako redaktor naczelny i przyprowadził ze sobą poważną ekipę z szefem działu wideo na czele, to po kilku miesiącach powiedział, że nie ma wyjścia: albo to albo to. Więc z bólem serca stwierdziłam, że pójdę w wideo.

Natalia: Prowadzi Pani transmisje na żywo dla Przeglądu Sportowego nawet przez kilka godzin dziennie. Czy jest to stresujące zadanie i czy jest to dla Pani dużym wyzwaniem?

Justyna Dobosz: Stres bardzo szybko mija a zwłaszcza w sytuacji, kiedy dostajesz informację, że musisz coś zrobić i wtedy nie ma czasu na stresowanie się. Wiadomo, że teraz jest mi prościej o tym mówić, ponieważ już trochę pracuję w tym zawodzie i robię te rzeczy na co dzień. Tak na prawdę transmisja live mnie nie stresuje. Najbardziej stresowały mnie moje pierwsze wyjazdy z kamerą na duże turnieje. Kiedy byłam sama, a odpowiadałam za przygotowanie materiału, robiłam to od rana do nocy aby niczego nie przegapić, nie opuścić.

Natalia: A jak wyglądała praca operatora kamery podczas takiego wydarzenia jak Mistrzostw Świata w Piłce Siatkowej?

Justyna Dobosz: O tym można by było mówić nawet trzy godziny i to będzie za mało. Byłam na turnieju od samego początku do końca i to była jazda bez trzymanki z dwóch powodów: pracy było od groma, a byłam tam tylko ja odpowiedzialna za wideo, a musiałam robić różne materiały pod Onet, Przegląd Sportowy i sportowy kanał Faktu na YouTubie. Więc można powiedzieć, że człowiek musi stać się maszyną. Przez trzy tygodnie nie ma praktycznie w ogóle snu. Może trudno w to uwierzyć, ale spaliśmy po 2 lub 3 godziny bo nie było innej możliwości, ponieważ zawsze coś się działo, lecz adrenalina jak nam towarzyszy to jest takim bodźcem, zastrzykiem energii, że tego zmęczenia się tak nie odczuwało. To wszystko przychodzi tydzień po zakończonej imprezie. Wtedy zaczynasz odczuwać, jak wszystko Cię boli: nogi, mięśnie, stawy i nie możesz spać, bo jesteś w innym trybie, a kiedy chcesz wrócić do tego normalnego to wszystko odmawia posłuszeństwa. Faktycznie, po tym turnieju moje zdrowie się posypało, ale sam turniej to: konferencje, treningi, zawody, wywiady, próba namówienia sportowców aby poświęcili nam 5 minut na osobności, aby nikt nie miał takiego materiału jak my i to jest właśnie najtrudniejsze: bo trzeba czuwać, być w tym hotelu i hali, przed i po treningu aby łapać siatkarzy choć na sekundę. A do tego dochodzą jeszcze kilogramy związane ze sprzętem. Praca montażysty i operatora kamery jest pracą fizyczną, bardzo trudną i ciężką. A skutki takich dużych imprez to emocje, które często wracają i to jest mega motywujące ale i czasem przytłacza.

Natalia: Skąd pomysł Przeglądu Sportowego na zatrudnienie Sebastiana Mili podczas Euro 2016?

 Justyna Dobosz: Hymm… Burza mózgów, tradycyjna w redakcji. Musieliśmy coś zrobić, żeby odskoczyć konkurencji. Zastanawialiśmy się co zrobić, aby mieć większy dostęp do kadry, a podczas jednego z wywiadów Sebastian powiedział „fajną macie tą robotę, może kiedyś spróbuję jak zakończę karierę”. A że Sebastian jest bardzo otwartą osobą, wiec kiedy dostał od nas propozycję to od razu powiedział – wchodzę w to. Nie było żadnej rozmowy o pieniądzach. Jedynym warunkiem było to, że musimy się wyrobić w przerwie między treningami klubowymi. Na całym Euro nie pracował, ponieważ musiał wrócić do Lechii, ale to co zrobił – to była kapitalna robota.

Natalia: Wywiad przeprowadzony przez Sebastiana Milę z Robertem Lewandowskim ma aż 234 tysiące wyświetleń, gdzie inne materiały, wywiady z Euro, mają około 54 tysięcy. Jak Pani myśli, co było kluczem do różnicy pomiędzy wyświetleniami tych materiałów?

Justyna Dobosz: Odpowiedź jest bardzo prosta. Lewy to Lewy. Jest to kapitan naszej reprezentacji, człowiek nastawiony na sukces, więc po prostu to poszło. Rozmowa z Robertem miała zupełnie innych charakter dlatego, że obaj panowie znają się od dawna, spędzili razem dużo czasu, czy to przy stole czy w szatni, zrobili sobie dużo różnych dowcipów i fakt, że z tyłu są kamery to im w ogóle nie przeszkadzało. Do kamer są przyzwyczajeni, styczność z nimi mają od x lat, ponieważ teraz nawet przeciętny klub ma swoją telewizję, media, więc ludzie po prostu się z tym oswajają. A jeśli obok siebie masz kogoś, na kogo patrzysz i cały czas się uśmiecha, to po prostu prościej się rozmawia.

Natalia: Przegląd Sportowy wydawany jest również w wersji papierowej. Czy uważa Pani, że utrzyma się na rynku prasowym, czy stanie się on tylko portalem internetowym?

 Justyna Dobosz: Mam nadzieję, że ma przyszłość, ponieważ jestem zwolenniczką papieru, chciałabym żeby nie zginął. Tak jak w modzie czy literaturze zawsze są jakieś przewroty tak i tu są one widoczne. Czasem wydaje się, że to już jest koniec czegoś. Na przykład spójrzmy, co dzieje się teraz z bibliotekami – zaczynają one być centrami komunikacji, centrami multimedialnymi i ludzie zaczynają do nich przychodzić. Stopniowo zaczynamy tęsknić za tym, aby wziąć do ręki papier, a nie tylko patrzeć się w wyświetlacz, który razi nas w oczy. Więc dla tego wierzę, że Przegląd Sportowy utrzyma się, dopóki utrzymuje się sport i są sukcesy. Ta gazeta w jakimś wymiarze będzie funkcjonować na rynku. Ja nie mówię, że to będzie w takiej samej formie jak do tej pory, że będzie ona dziennikiem wydawanym 6 razy w tygodniu: może się tak stać, że będzie dziennikiem, ale wydawanym tylko 3 razy w tygodniu, bądź zostanie on tygodnikiem a może dwutygodnikiem. Tego nie wiem, ale nadzieja jest, do póki są dobre wyniki sportowców.

Natalia: Jaki moment w swojej karierze dziennikarskiej najczęściej i najchętniej Pani wspomina?

Justyna Dobosz: Karierą to w ogóle nie można nazywać takiej pracy, a wiecie dlaczego? Bo karierę można zrobić będąc w show-biznesie, zrobić coś dla potomności czy zrobić jakiś świetny film. Dziennikarstwo to mój zawód, moja praca, tak jak lekarz czy nauczyciel. Oni oczywiście mogą mieć karierę zawodową, naukową – ja, de fakto też mam jakąś tam karierę zawodową, ale trzeba zmienić znaczenie tego słowa. Niezapomnianym dla mnie wydarzeniem był wyjazd na turniej Czterech Skoczni w 2013 roku, ponieważ był to mój pierwszy taki duży turniej. Po pierwsze – musiałam również przygotować te zawody od strony formalnej: kto z kim, kiedy, z jakiej bazy do jakiej bazy, w którym momencie. Po drugie pojechałam tam sama z całym sprzętem, a był to mój debiut jako samodzielny operator, montażysta. Do tamtej pory robiłam tylko rzeczy małe i na miejscu w Warszawie. Następne wydarzenie to Mistrzostwa Świata w siatkówce, które odbywały się w Polsce. To jest duża wartość, jeśli ktoś ma jakiś ulubioną dyscyplinę sportu, to wtedy to wydarzenie ma dla niego ogromną wartość, a siatkówka to był mój pierwszy sport, o którym pisałam jak byłam jeszcze dziennikarzem piszącym. Więc to jak widzisz sukces, który rodzi się w bólach, znasz drugą stronę i widzisz co w niej szwankuje, że Mateusz Mika jest na 50 różnych zastrzykach dziennie i to, że wychodzi na boisko nie jest kwestia tego, że ma zdrowie tylko, że jest pod wpływem różnych leków. A kiedy widzisz, jak kończy piłkę meczową, to po prostu łzy w oczach, wzruszenie, wielkie emocje.

Natalia: Jak Pani uważa: co daje dziennikarstwo?

Justyna Dobosz: Wiele osób mówi, że mam fajną pracę bo jestem w takich miejscach. Tak, to właśnie daje dziennikarstwo, że mogę być w takich miejscach, gdzie przeciętny Jan Kowalski nie trafi, nawet jeśli kupi bilet na dane wydarzenie i będzie oglądał mecz na żywo, ale on to widzi tylko i wyłącznie z poziomu trybun, a my jesteśmy w szatni, na treningu, konferencji, przed i po meczu, jesteśmy na wyciągnięcie ręki i to się odczuwa, bo mało jest nawet takich doświadczonych dziennikarzy, którzy po latach są totalnie neutralnie nastawieni do tego sportu, nie przeżywają lub nie robi to na nich wrażenia.

Natalia: Czy ma Pani jakieś rady dla młodych dziennikarzy, którzy zaczynają dopiero swoją przygodę z tym zawodem?

Justyna Dobosz: Rad jest dużo i tak na prawdę co człowiek to jakaś rada, ale odpowiedz jest prosta. Powiem wam to na swoim przykładzie: ja miałam swój cel, nie wysyłałam dziesiątek e-maili, wysłałam tylko jeden do jednej redakcji z pytaniem, czy przyjmą mnie na praktyki. I na tych praktykach się sprawdziłam. Później nie musiałam już wysyłać swojego CV. Po prostu wykorzystałam szansę jaką mi dano. Miałam cel i jakieś predyspozycje. Nie łudźcie się, że po 5 latach studiów będziecie mieć nie wiadomo jakie doświadczenie. Redakcje tak wam dadzą w kość, że wrócicie z płaczem do domu i będziecie prosić mamę o to aby was pogłaskała po głowie. Tak było i w moim przypadku. Miałam 25 lat i mówiłam, że sobie z tym nie poradzę. Ale cele jakie sobie założyłam cały czas były moim priorytetem. Więc dopóki sam wewnętrznie się nie przekonasz, że zrobiłeś wszystko, to po prostu nie rezygnuj.

Natalia: Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *