Reportaż społecznyTematy społeczne

Zdalne studia – po drugiej stronie ekranu

Chłopak przed monitorem
źródło: Pixabay | fot: tookapic

Pandemia koronawirusa, która rozszalała się w Polsce w marcu 2020 roku całkowicie zmieniła oblicze naszego codziennego życia. Zamknięto galerie, restauracje, kina, teatry, a nawet szkoły i uniwersytety. Zamknięci w domach, jedyny kontakt jaki mamy ze światem możliwy jest za pośrednictwem płaskich ekranów monitorów, telewizorów i smartfonów. Oderwani od fizycznej rzeczywistości, zostaliśmy zmuszeni odnaleźć się w zupełnie nowej – wirtualnej. To właśnie w tej przestrzeni narodził się substytut przekazywania wiedzy, zwany zdalnym nauczaniem. Teoria zaproponowana przez Ministerstwo Edukacji wydawała się być prosta: zostajemy w domach, włączamy komputery, logujemy się na zajęcia w Microsoft Teams lub innym programie do tego przystosowanym i uczymy się jakby nic się nie zmieniło. Niestety praktyka bardzo często znacznie odbiega od teorii – pomijając przypadki braku sprzętu czy kompetencji jak z niego korzystać, chociaż i te czynniki pozbawiły niektórych uczniów możliwości zdobywania wiedzy. Dziewięć miesięcy zdalnego nauczania odbiło na ludziach o wiele gorsze piętno, między innymi na studentach, o których dzisiaj opowiemy. Ze względu na osobiste wypowiedzi, informacje o naszych rozmówcach pozostają anonimowe.

„To jest takie złudne myślenie, że jak się pracuje z domu, zdalnie to ma się więcej czasu”

Więcej czasu wbrew pozorom miałem wtedy, kiedy było stacjonarnie – opowiada nam Doktor W – To jest takie złudne myślenie, że jak się pracuje z domu, zdalnie to ma się więcej czasu dlatego, że dużo więcej czasu trzeba naprawdę przygotować różne materiały, które później się prezentuje podczas takich zajęć. O ile wcześniej prezentacja Power Pointa na przykład czy jakieś filmy, które się udostępniało mogły być po prostu pokazywane w taki dość tradycyjny sposób czy poprzez jakieś załączniki, które studentom się dawało, tak teraz wszystko trzeba digitalizować i szukać takich rozwiązań, żeby to z jednej strony oczywiście było aktualne, a dwa, żeby to też miało taką atrakcyjną formę dla studenta – dodaje.

Zdalna praca
źródło: Pixabay | fot: Free-Photos

Okazuje się jednak, że z tym problemem zmagają się również studenci – Przez zdalne nauczanie mam przede wszystkim mniej czasu dla siebie. Mniej się spotykam ze znajomymi, ponieważ mam o wiele więcej pracy na uczelnię. Wykładowcy owszem, może wstawiają wykłady na Moodle albo prowadzą wykłady na Teamsie, ale wiele rzeczy musimy znaleźć sobie sami. I czasami jest to trudne – relacjonuje Studentka C.

Nie tylko natłok dodatkowej pracy, ale również warunki panujące w „domowych biurach” przysparzają nadprogramowych obowiązków – Mam dwójkę małych dzieci 4 i 2 latka no i ta pandemia bardzo psuje nie tyle mój plan, co plan całej rodzinny jako tako funkcjonującej – żali się Pan D, wyjaśniając dalej – Od godziny 8 do 15 zajmuję się młodszym dzieckiem, podczas gdy starsze idzie do przedszkola, chociaż w trakcie tej wiosennej fali zachorowań nie chodziło, więc siedziało z nami. Żona na przemian: raz musi pójść do pracy, raz nie musi, a jak musi to siedzi w niej dłużej niż zazwyczaj. Mój plan dnia ze względu na młodsze dzieci podzielił się na pracę dzienną, czyli bycie opiekunką i pracę po południową, czyli bycie wykładowcą uniwersyteckim. Powoduje to, że właściwie nie mam na nic czasu. Wpływa to bardzo na moje tempo pracy, sprawdzania i weryfikacji przeze mnie niektórych rzeczy. Zwyczajnie mam takie zaległości, że powoli się w tym nie łapie. Korzystam z platformy Moodle, więc trzeba tam wiele rzeczy po prostu „wklepać”, a to zajmuje czas, który może normalnie mógłbym poświęcić na sprawdzanie testów, prac studentów czy ogólnie na rozwój osobisty.

Podobny problem dotyka Studentki C – Przez zdalne nauczanie ucierpiały moje kontakty towarzyskie, bo znajomi piszą do mnie: «Chodź, przyjedź, spotkajmy się»; a ja nie mogę, bo muszę napisać prace, których tak naprawdę nie umiem napisać, bo niektórzy wykładowcy nie radzą sobie z przekazywaniem materiału zdalnie.

Jednak czy pracy jest tak naprawdę więcej niż przy trybie stacjonarnym? – Czy zadaje więcej ze względu na pandemie? Chyba nie. Chociaż z perspektywy studentów czasem może się tak wydawać. O ile w czasie zajęć na żywo można niektóre rzeczy zrobić tak troszeczkę byle jak, to gdy trzeba to zrobić w domu, automatycznie wydaje się niektórym, że trzeba to zrobić odrobinę lepiej, jednocześnie poświęcając na to więcej czasu. W konsekwencji studentowi wydaje się, że «Ohh, tyle jest zadane…» i że tego co jest przerabiane, jest zbyt dużo – usprawiedliwia się Pan D.

Niestety, ogrom obowiązków to nie jedyna rzecz, która „rozsypuje” wszystkim ich plany dnia. – Jestem osobą, która tak naprawdę musi mieć wszystko zaplanowane, a przez zdalne nauczanie nie zawsze było to możliwe, ponieważ wykładowcy podczas pierwszej fali koronawirusa w ogóle się nie zorganizowali. Niektórzy potrafili wstawić całe wykłady przed końcem semestru i miałam raptem dwa dni na nauczenie się do egzaminu co w normalnym trybie byłoby niewykonalne – podsumowuje Studentka C.

„Teraz jest trochę lepiej, bo już mniej więcej wiemy z czym to się je, ale nadal jest trudno”

Teraz jest trochę lepiej, bo już mniej więcej wiemy z czym to się je, ale nadal jest trudno, ponieważ nie ma kontaktu twarzą w twarz. Z racji tego, że wykłady mamy często już gotowe i widzimy tylko tekst, to nie wiemy o co zapytać. Zresztą, na żywo jest łatwiej zapytać. Czasem nawet nie trzeba nic mówić, wystarczy samo spojrzenie na wykładowcę i on już wie, że my czegoś nie wiemy. […] Czuję, że na studiach online nie uczę się tak, jak bym chciała – twierdzi zrezygnowana Studentka C.

Załamana dziewczyna nad laptopem
źródło: Pixabay | fot: FotoRieth

Niestety, zmianie uległa nie tylko forma przekazu, ale także sposób prowadzenia zajęć. – Nie wiem jak inni wykładowcy, ale ja staram się trzymać omawiając materiał tego co jest przygotowane na prezentacjach; czyli staram się omawiać materiał dosyć ściśle. Natomiast w trybie tradycyjnym, wtedy, kiedy spotykamy się w salach, mogliśmy pozwolić sobie na to, żeby slajdy były tylko doraźną pomocą. W tej chwili po prostu omawiamy ten materiał bazując na slajdach; to jest moim zdaniem zupełnie inny tryb pracy – wyjaśnia Profesor W.

Zastrzeżenia co do takiej formuły prowadzenia zajęć mają również studenci – Problemem jest to, że często brakuje informacji zwrotnej od wykładowcy, typu «to zrobiłeś źle, to powinieneś poprawić». Z kolei mamy też takie zajęcia, gdzie siedzimy i przez 45 minut omawiamy tekst jednej osoby, który my uważamy za dobry, a facet się czepia szczegółów – zarzuca Studentka C.

Jak się jednak okazuje problem leży również po stronie studentów – Przeglądarki mają to do siebie, że nawet jak jesteśmy na Teamsie, to można pootwierać 10 okienek w przeglądarce i wirtualnie robić zakupy czy pisać ze znajomymi na Messengerze, a przez to nie angażować się w spotkanie. A siedząc na zajęciach stacjonarnych nie ma takiej możliwości, no bo nie wypada, bo głupio, bo będzie widział… – zwraca uwagę Doktor W. Jego słowa znajdują potwierdzenie wśród studentów – Inaczej jest mieć kontakt na żywo; gdy z wykładowcą łapiecie kontakt wzrokowy. Dużo ciężej się skupić, gdy podczas zajęć robisz obiad, bo zgłodniałeś. Jednak jak się jest w domu i jesteś głodnym to bardziej ciągnie do tego, żeby włączyć Teamsa na telefonie i pójść zrobić sobie jeść – przyznaje Student K.

„Jedyne moje przygotowanie to zrobienie kawy”

Zamknięcie w domu przed komputerem z pewnością nie sprzyja dużej aktywności. – Na pewno się rozleniwiłem bardziej, przez to, że nie muszę wstawać tak wcześnie, żeby się ogarnąć i wyjść na zewnątrz – opowiada nam Student K. – Zazwyczaj nie włączam kamerki tylko siedzę i słucham sobie, czasem coś powiem, ale do tego jak wiadomo nie trzeba się jakoś specjalnie szykować – dodaje.

Zmieniło się jednak coś więcej, niż tylko poziom zaangażowania studentów – Spóźniać się, nie spóźniam, bo mam Teamsa w telefonie i loguje się na zajęcia nawet, jak jestem z psem na spacerze. Zdarza mi się jednak robić prace na zajęciach. Na przykład za 5 minut mam prezentację, a ja ją dopiero robię. To dla mnie bardzo duża zmiana, bo nigdy taką osobą nie byłam. Zawsze musiałam mieć wszystko perfekcyjnie przygotowane. A teraz widzę, że mój stosunek do tego jest inny – wyjawia Studentka C.

Kawa obok laptopa
źródło: Pixabay | fot: StockSnap

Niekonwencjonalne podejście studentów do zajęć ma swoje konsekwencje. – Jeżeli zajęcia są o 8:30, to na tę godzinę trzeba być na tyle gotowym i trzeźwym w myśleniu, żeby przyjąć to co się od tej 8:30 dzieje, a nie dopiero budzić się i dobudzać do jakiejś dziesiątej, bo wtedy zwyczajnie te zajęcia przepadają. Można wyłączyć mikrofon i kamerkę, można leżeć w łóżku, tylko pytanie: jaka jest tego wartość? – pyta Doktor W. – Inaczej też jest, jak człowiek musi wstać o 7:00, żeby na tę 8:30 gdzieś dojechać. To też jest pewien wysiłek, ale też i forma rozbudzenia; pobudzenia do tego, żeby na tych zajęciach móc funkcjonować. Natomiast tego nie ma, jeżeli człowiek się budzi za dwie, włącza monitor, tu już zajęcia się zaczynają. W międzyczasie idzie sobie zrobić kawę albo idzie pod prysznic, a tylko jednym uchem słucha wykładu. To jest takie rozbijanie siebie – zauważa Doktor W.

Niestety teoria nieraz odbiega od praktyki. Najlepszym na to przykładem są niektórzy studenci. – Często mi się zdarza, że po wstaniu z łóżka od razu siadam przed komputerem. Jedyne moje przygotowanie to zrobienie kawy, żeby przez półtorej godziny mniej więcej się skupić na tym co mówi prowadzący; do tego potrzebna mi kawa – przyznaje się Studentka C.

„Teraz jest zupełnie inaczej”

Na cały okres zdalnego nauczania studenci zostali zmuszeni do pozostania w swoich domach. Podobna sytuacja dotyczy wielu pracowników uniwersytetu. Niektórzy zostali zmuszeni do tego, aby zorganizować w swoim mieszkaniu nowe miejsca pracy. – Póki co siedzę zazwyczaj w swojej sypialni. Oczywiście uniwersytet daje pracownikom możliwość i wręcz zachęca do pracy zdalnej z uniwersytetu i zdecydowanie lepiej byłoby siedzieć w swojej katedrze. Niestety w mojej sytuacji nie wyrobiłbym się, aby dotrzeć na uniwersytet w momencie, w którym żona dopiero wróci z pracy – opisuje Pan D. Pracując z domu, jak możemy się domyślać, spotkać nas mogą najróżniejsze sytuacje – Mi na szczęście żadne poważniejsze wpadki podczas prowadzenia zajęć się nie zdarzyły. Jedynie dzieci kilka razy wtargnęły do mojego pokoju podczas zajęć i zaczęły mówić „Tato, tato, włącz mi coś” i tyle. – dodaje Pan D.

Niezręczne sytuacje trafiają się także studentom, szczególnie gdy zostaną poproszeni o włączenie kamerki o ósmej rano – Widoki wtedy są… różne. Ktoś wygląda jakby dopiero wstał, bo pewnie wstał przed chwilą albo na chwilę i zaraz pewnie się znowu położy. Raz miałem dosyć zabawną historię z udostępnianiem zawartości pulpitu. Poprosiłem, żeby student udostępnił to co miał u siebie w Wordzie, ponieważ robiliśmy ćwiczenia. Więc udostępnił nam swój pulpit, ale przez przypadek znalazło się tam coś, czego chyba nie chciał za bardzo wszystkim na zajęciach pokazywać i była taka chwilowa konsternacja – opowiada ze śmiechem Doktor W.

Zabawki i chleb na klawiaturze komputera
źródło: Pixabay | fot: congerdesign

Wspomniany problem włączania kamer przez studentów ciągnie się tak naprawdę od rozpoczęcia zdalnych zajęć. Dla większości osób jest to czynnik tworzący serię wymówek, aby nie musieć wstawać z łóżka. Jednak zdarza się, że wina leży zupełnie gdzie indziej i doskonale o tym wie Pan D – Nie wymagam na swoich zajęciach, żeby moi studenci włączali kamery, ponieważ to jest jednak ich prywatność. To się tylko tak wydaje, że to nie ma żadnego wpływu, ale przecież każdy jest w różnej sytuacji. Niektórzy z nich przyjechali do Lublina i siedzą na stancjach; niektórzy siedzą w swoich domach i może nie chcą pokazywać swojego pokoju. Dodatkowo, kiedy ktoś włącza kamerkę to automatycznie widać jakie ma mieszkanie, jakiej jakości ma tą kamerkę, jakiej jakości ma Internet i tak dalej – stwierdza.

Zdarzają się oczywiście studenci, którzy wykorzystują taką możliwość. – Raz miałem taką sytuację, że byłem w samochodzie, bo właśnie wyszedłem ze sklepu i nagle Pan Profesor powiedział, żebyśmy wszyscy włączyli kamerki, a ja niestety nie chciałem pokazywać się w samochodzie, to postanowiłem napisać, że mam problemy z łączem i się nie pokazałem. – przyznaje się Student K.

Ten sposób nauki tworzy jednak większe problemy – Ja czasami zadaję jakieś pytanie i kieruję to pytanie do konkretnego studenta. Zdarzają się sytuacje, że pytam i nie ma żadnego odzewu, nawet na czacie. Nikt nie napisze, że nie mogę mówić, bo jestem w jakimś miejscu, gdzie mogę tylko słuchać, ale to też są pojedyncze przypadki – oznajmia z przykrością Profesor W. Na szczęście praktyka studentów zostawiających laptop zalogowany do zajęć nie jest zbyt częsta – W kilku przypadkach zdarzyło się tak, że ktoś się nie wylogował i był zalogowany 3 godziny po zakończonych zajęciach. – dodaje. Ale to nie jedyna przyczyna niezręcznej ciszy podczas zajęć. – Siedząc przed laptopem, nie mając fizycznego kontaktu z ludźmi, to jednak jestem bardziej wstydliwy i czasem mam ochotę odpowiedzieć na jakieś pytanie prowadzącego, ale tak mnie jakoś ścina kompletnie. Żałuję, że się nie odzywam, bo to jest taki strach przed tą reakcją, że ktoś mówi do ciebie z innego komputera i że każdy cię słyszy, albo że coś się może innego wydarzyć – wyznaje Student K.

Choć nowa rzeczywistość usprawiedliwia takie sytuacje, to nie napawają one optymizmem wykładowców. – Oczywiście są momenty, kiedy jest trudno, kiedy pytam o coś i widzę, że jest 10 czy 15 osób w grupie i nikt nic nie mówi, a w dodatku ja nikogo nie widzę i ja nie wiem, czy jest odbiór tego co mówię, czy nie; to są trudne momenty. Oczywiście nie poddaję się w takich sytuacjach, ponieważ mam swoje metody, żeby rozruszać towarzystwo, ale na pewno jest to trochę dołujące. Nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy stałbym w sali, w której siedzi 15 studentów i nikt by nic nie powiedział – przyznaje Doktor W.

Nowe warunki nauczania stwarzają okazję na współpracę studentów w trakcie egzaminu. Choć jest to nieuczciwe zachowanie, niektórzy sięgają po takie metody – Na podstawie doświadczeń z sesji poprzedniej pojawiają się pewne obawy co do samodzielności prac egzaminacyjnych. Przeważnie dotyczy to rodzaju testów online a niekoniecznie rozmowy wideo. Miałem na w ubiegłym semestrze taki przypadek, że prowadziłem dwa przedmioty dla tego samego roku i jeden egzamin udał się: było widać, że te prace były przygotowywane samodzielnie.  Natomiast na drugim ewidentnie była współpraca pomiędzy studentami, bo to widać w przypadku pytań otwartych – zauważa Profesor W.

„Mój laptop tego nie wytrzymuje”

Odkąd w listopadzie znowu zaczęło się zdalne nauczanie, siadłam do Teamsa pierwszy raz i na początku nie wiedziałam, jak się posługiwać tym programem. Widzę, że niektórzy wykładowcy też tego nie wiedzą; nie umieją na przykład udostępnić swojego ekranu, przesłać pliku, czy stworzyć spotkania. W kilku przypadkach musieliśmy im tłumaczyć – wyjaśnia Studentka C.

Zdenerwowana dziewczyna przed laptopem
źródło: Pixabay | fot: JESHOOTS-com

I choć takie sytuacje utrudniają przebieg zajęć, to uczelnia wyszła z inicjatywą pomocy już dużo wcześniej. –  W grudniu, jeszcze przed pandemią miałem specjalne szkolenie z obsługi platformy Moodle w nauczaniu akademickim. Właściwie można powiedzieć, że się bardzo dobrze przygotowałem na tę pandemie, ponieważ byłem zawczasu wyszkolony i raczej większych problemów technicznych z przerzuceniem się na te zdalne zajęcia nie miałem – tłumaczy nam Pan D.

W gorszej sytuacji znaleźli się jednak studenci – Nie mam laptopa najlepszej jakości i nie korzystam z niego sama, a muszę ściągnąć na niego dużo programów, których nie jest w stanie udźwignąć. Nie mogę przez to swoich prac wykonywać perfekcyjnie, bo na przykład praca na programach do montażu czy obróbki dźwiękowej lub audiowizualnej powinna odbywać się na uczelni – krytykuje Studentka C.

Jak się jednak okazuje, posiadanie dobrego sprzętu to nie wszystko – Większość osób sprzętowo jest nieźle przygotowana do tej pandemicznej nauki. Musiałem sobie kupić kamerkę i mikrofon, ale to nie był koszt, który by mnie przygniótł. Problem natomiast jest wtedy, kiedy moja żona musi pracować zdalnie z domu. Zabiera mi komputer, ponieważ mój jest lepszy, a na swoim – mimo że ma droższy laptop nie powiem jakiej firmy – nie jest w stanie wygodnie pracować na większości potrzebnych jej programów. A nawet jeśli mam wolny komputer i mogę zabrać się do swojej pracy, to i tak rzadko jestem w stanie cokolwiek zrobić, bo kiedy dzieci widzą, że siadam do laptopa, to od razu mnie napadają i chcą żebym włączył YouTube – z przykrością oznajmia Pan D.

I choć przejście na zdalną formę przekazywania wiedzy udało się na uczelniach w mniejszym bądź większym stopniu, to wiele do życzenia pozostawiają także narzędzia do tego wykorzystywane. – Niestety, programy, którymi posługujemy się do prowadzenia zajęć są dość podstawowe, co powoduje, że wrzucanie tam różnych plików lub kodowanie zajęć zajmuje sporo czasu i informatycy mogliby jeszcze nad tym popracować – podsumowuje Pan D, dodając – Wszyscy mamy wrażenie, że obecne organizowanie zdalnych zajęć to jest trochę taka partyzantka, a przydałoby się jeszcze poważna inicjatywa ze strony państwa.

„Niestety powoli robi się to męczące, bo ta sytuacja już nie jest zbyt zabawna”

– Wstajesz rano i wiesz, że zaraz siądziesz przed komputer. Na początku może i było to trochę satysfakcjonujące, bo nie trzeba nigdzie wychodzić; siedzisz sobie wygodnie w domu. Niestety powoli robi się to męczące, bo ta sytuacja już nie jest zbyt zabawna – opowiada nam Student K.

Podobne zmęczenie zaczynają odczuwać również wykładowcy: – Szczerze powiem, że dla zdrowia psychicznego lubiłem i lubię nadal wyjść z domu. A właśnie taka podróż na uniwersytet, oczywiście podróż w cudzysłowie, zawsze też jest oddechem dla ciała i formą dotlenienia. To zawsze trochę ruchu dla organizmu, a nie siedzenie tylko kilka godzin w jednej pozycji przed komputerem. Dobrze rozumiem studentów i ich zmęczenie po drugiej stronie ekranu, bo zdalne nauczanie trwa już tyle miesięcy – opisuje Doktor W.

Chłopak śpiący na laptopie
źródło: Pixabay | fot: TimKvonEnd

Jednak największym problemem dla studentów nie jest ciągłe znużenie – Zdalne nauczanie ze strony studentów nie opiera się wyłącznie na przesiadywaniu przed laptopem i słuchaniu wykładów, ale także na samodzielnej pracy zadawanej nam przez prowadzących zajęcia. – komentuje Student D, kontynuując – Wydaje mi się, że samodzielna praca zajmuje najwięcej czasu, bo bez dzielenia czasu pomiędzy byciem na uczelni, a siedzeniem w domu trudniej jest się zorganizować. Jestem na Teamsie, mam zajęcia, a chwilę później zajęcia się kończą, a ja wciąż siedzę przy tym samym biurku i mam wrażenie jakby nic tak naprawdę się nie zmieniło. Dodatkowym utrapieniem jest to zamknięcie w domu. Owszem, można wyjść na spacer do parku, ale nic więcej, bo wszystko jest zamknięte. To tak demotywuje do jakiegokolwiek działania, że wolę włączyć YouTube, żeby jakoś zresetować mój umysł i w konsekwencji spędzam cały dzień przed laptopem. Powoli odnoszę wrażenie, jakby moje życie zamieniało się w jedno wielkie zdalne życie z przerwami na sen. Budzę się, czasami przed samymi zajęciami, siadam do biurka, słucham wykładów, rozwiązuję, w cudzysłowie, pracę domową, przeglądam memy, wracam do łóżka i idę spać – dodaje.

A jak to odbija się na naszym zdrowiu? – Siedzenie 6 czy 8 godzin przed komputerem w normalnych warunkach nie jest zdrowe. Zawsze mówiliśmy, że te dwie, trzy godziny przed komputerem dziennie to już jest dużo, a teraz się każe nam siedzieć po 8 godzin. Doliczając do tego to, ile czasu spędzamy na YouTubie czy Facebooku to robi się z tego 12 a nawet 14 godzin na dobę i to już jest absolutnie niezdrowe, zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Więc trzeba dbać o to, żeby znaleźć zdrowy balans i wyznaczyć i granice, których przekroczyć nie można, bo wtedy takie nauczanie staje się zupełnie nieefektywne i bezsensowne – tłumaczy Doktor W. Niestety to nie zawsze jest możliwe.

Jest taki jeden przytłaczający dzień w tygodniu. Wybija godzina 17:00. Jestem już po 7 godzinach zdalnego nauczania, czyli ciągłego wlepiania wzroku w ekran laptopa i nagle jakiś Doktor każe mi aktywnie dyskutować na tematy wagi państwowej. Nie twierdzę, że to zły sposób na prowadzenie zajęć, ale po takiej dawce psychicznego zmęczenia naprawdę ciężko się skupić. Zdarza się, że z naszej strony (studentów) jest nawet i kilkuminutowa cisza, zanim ktoś się odważy i cokolwiek powie. Podczas zdalnych zajęć łatwo się rozproszyć. Mnie samemu zdarza się włączyć wykład na laptopie, a w tym czasie na telefonie przeglądać memy, które po tylu godzinach myślenia wydają się być o wiele ciekawsze – wyjaśnia Student D.

Nie tylko zmęczenie sprawia, że studentom jest ciężej się skupić. – Czasem są takie chwile załamania. Wszystkie zajęcia w jakiś sposób są interesujące, ale jeżeli nie ma takiego kontaktu fizycznego to kusi, żeby zająć się czymś innym. […] Zdarza się, że wchodzę na Facebooka, żeby zapytać o coś kolegę. Wyskakuje mi wtedy 15-minutowa kompilacja śmiesznych filmików co skutecznie odciąga od nauki – podsumowuje Student K.

„To tak jakby student medycyny robił wirtualną sekcję zwłok”

Pomimo ogólnej krytyki obecnej formy przekazywania wiedzy, znajdują się osoby, dostrzegające w niej jakiś sens. Jak przyznaje Pan D – Jestem całkiem pozytywnie nastawiony do nauczania zdalnego. Oczywiście, bardzo ważne są spotkania ze sobą twarzą w twarz, co nie zmienia faktu, że jeżeli mielibyśmy w przyszłości taką formę hybrydowego nauczania, łączenia spotkań właśnie takich zdalnych ze spotkaniami na żywo, to mógłby to nawet wejść do ogólnego trybu nauczania w Polsce. Odnoszę wrażenie, że studenci się wtedy bardziej przykładają. Oczywiście, są te same problemy z brakiem chęci do wypowiedzenia się, ale mam wrażenie, że część osób, która mogła mieć jakieś zahamowania wcześniej, teraz ma ich zwyczajnie mniej.

W opozycji do jego zdania staje Student D, który widzi sprawę nieco inaczej – Niektórym wydaje się, że zdalne nauczanie jest takie proste. Jesteśmy w domu, włączamy komputery, logujemy się na zajęcia i wysyłamy mailem prace domowe. Jednak studiowanie to coś więcej niż słuchanie wykładowcy na szklanym ekranie. Wyobraźcie sobie studentów pierwszego roku, którzy nawet nie zdążyli zacząć swojej przygody ze studiowaniem, a już zostali zmuszeni, aby zostać w domu. Nigdy nie widzieli na żywo swoich kolegów, wykładowców, a być może są tacy, którzy nie widzieli nawet uniwersytetu. To dosyć trudne do wyobrażenia, a musimy tak funkcjonować na co dzień.

To nie jedyne zmartwienia studentów. Pojawia się także spora frustracja – Czasami odczuwam bezsens tego wszystkiego. Wyjście na uczelnie to był swojego rodzaju codzienny rytuał, który dawał mi poczucie, że studiuję. Czasem wybiera się pomiędzy pójściem do pracy a studiowaniem. Teraz rodzi się we mnie poczucie bezsensowności, bo na uczelnię nie chodzę, do pracy też nie – opowiada nam Student K. Niektórzy zaczęli odczuwać także złość wobec nowych warunków nauczania – Czasami mam wrażenie, że studiowanie przeszło na tryb «zrób to sam, a my ci damy papierek», a wykładowcy zadają nam tylko prace «aby było» – podsumowuje Studentka C.

Kolejne minusy płynące z takiego sposobu przekazywania wiedzy dostrzegają także prowadzący zajęcia – Mam wrażenie, że przez pandemię studenci tracą doświadczenia akademickie. To jest po prostu stracony rok. Uczelnie to miejsca, które tętnią życiem i przez to, że zamknęliśmy się wszyscy w domu, czuję, że studenci dużo tracą. O ile edukacyjnie są jakieś zyski, to tak społecznie i życiowo troszeczkę jest mi tych biednych studentów żal – wyjaśnia Pan D.

Laptop na biurku
źródło: Pixabay | fot: thumprchgo

Nietrudno zgadnąć, że frustracje pojawiają się po obu stronach barykady. Zauważa je Profesor W – Sprawa, która jest irytująca dotyczy przede wszystkim pierwszego roku. Ja tych ludzi w ogóle nie znam, a oni mnie też w ogóle nie znają, nigdy nie mieliśmy okazji się spotkać. Natomiast w tej sytuacji mamy dosyć duże ograniczenie. Jeśli dołożymy do tego fakt, że wielu studentów nie chce albo nie może włączyć kamerki no to ja mniej więcej połowy studentów z pierwszego roku w ogóle nie widziałem. Nie wiem kto to jest. Widzę, że pojawia się tylko nazwisko i imię. Jest inaczej jak mamy zajęcia na trzecim roku czy na późniejszych latach, gdzie spotkaliśmy się i student, kiedy patrzy na wykładowcę przez kamerkę to wie co to za człowiek – dodaje także: – Kiedy jechałem ostatnio samochodem, usłyszałem profesora z Uniwersytetu w Toruniu, który mówił o zajęciach prowadzonych na takich kierunkach jak pedagogika i psychologia, gdzie kontakt bezpośredni i zajęcia typu laboratoria są bardzo ważne. Także oni mocno odczuwają brak kontaktu. Student psychologii, który przygotowuje się do prowadzenia terapii psychologicznej online, to tak jakby student medycyny robił wirtualną sekcję zwłok – podsumowuje gorzko Doktor W.

Dziewięć miesięcy przekazywania wiedzy na odległość pozwoliło odsłonić już wszystkie blaski oraz cienie zdalnej edukacji. Jak każda nowatorska metoda posiada ona swoje plusy oraz minusy, jednakże dotychczasowe problemy i niedociągnięcia sprawiają, że na ten moment nie jest w stanie zastąpić tradycyjnego sposobu nauczania. Jak długo to jeszcze potrwa? Kiedy sale uniwersytetów znów wypełnią studenci? Chwilowe wznowienie zajęć na początku października dawało nam cień nadziei na powrót do normalności. Niestety sytuacja związana z pandemią koronawirusa zmienia się z każdym dniem i nikt nie wie jaka będzie najbliższa przyszłość polskiego nauczania. Pozostaje nam mieć nadzieję, że niezależnie od sytuacji, zarówno studenci, jak i wykładowcy będą sobie coraz lepiej radzić w tej nowej rzeczywistości.

– autorzy reportażu: Klaudia Wolińska 🔗, Dawid Zapora 🔗

Jeden komentarz do “Zdalne studia – po drugiej stronie ekranu

  • No, niestety, ale mamy taką, a nie inną pandemiczną rzeczywistość. I nie tylko studenci i wykładowcy muszą się z nią mierzyć. W zasadzie, ta rzeczywistość objęła wszystkie aspekty życia całego społeczeństwa. Mam tylko cichą nadzieję, że prędzej czy później ( z naciskiem na predzej) wszystko wróci do normalności. Czymkolwiek by ta normalność nie była 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *