Gość Coś Nowego

„Zaraźliwość pasji”, czyli o wyjątkowym koncercie kołysanek i muzyce jazz z Markiem Napiórkowskim

„Szukaj w snach” – wyjątkowy koncert kołysanek dla najmłodszych w Teatrze Starym. Piękna sceneria, która pozwala na błogi sen przy dźwiękach niezwykłej muzyki. Słowa napisał Włodzimierz Wysocki – Lublinianin.
Kołysankowe wiersze zapragnęły muzyki i z pomocą kompozytora Marka Napiórkowskiego, a także wokalistki Natalii Kukulskiej, stały się nadzwyczajnymi piosenkami. „Zapraszamy do wygodnego rozłożenia się

i wsłuchania w kojące dźwięki muzyki. A tego, kto zaśnie, nie będziemy budzić aż do końca przedstawienia.” – informują organizatorzy spektaklu.

Klaudia Bzducha, Coś Nowego: Na początek chciałam zapytać, jak zrodził się pomysł powstania czegoś tak nadzwyczajnego i jak się on później rozwijał?

Marek Napiórkowski: Pomysł wyszedł od dyrektorki teatru, Karoliny Rozwód, która miała teksty od Włodzimierza Wysockiego – autora z kołysanek z Lublina, które swego czasu napisał po prostu dla swoich dzieci. I on je usypiał, na jakieś inne melodie, może lepsze niż moje (śmiech), tego się nigdy nie dowiemy. Karolina zaproponowała, żebym napisał muzykę. Jako że jestem zaprzyjaźniony z Teatrem w Lublinie, zawsze jak zrobię jakiś nowy projekt, to gram go tutaj z wielką przyjemnością. Powoli zaczęliśmy się przymierzać, to był proces, bardzo długo trwało budowanie koncepcji. Przede wszystkim też kto zaśpiewa. Kiedyś nagle przyszła myśl; przecież Natalia ma małe dziecko i wiele lat temu była kojarzona z repertuarem dziecięcym. Przez lata grała muzykę dla dorosłych. Znamy się od wielu lat, więc zapytałem jej czy nie chciałaby zaśpiewać. Ona się zgodziła. Naturalnie jej mąż, Michał Dąbrówka,
zagrał na perkusji i też wziął udział w aranżowaniu utworów. Dodatkowo zaprosiliśmy Pawła Pańtę
i Marcina Górnego. I taki mamy spektakl.

K.B: Jesteś bardzo zapracowanym człowiekiem. Jak udało Ci się znaleźć czas na takie przedsięwzięcie?

M.N: To jest bardzo poważne przedsięwzięcie. Jest bardzo dobrze przygotowane. To nie jest taki projekt, że ja skrzykuję kolegów i gramy jakieś moje kompozycje. To jest duża logistyka, chociaż gramy dla małej ilości ludzi.
Z definicji teatr jest przebudowany, dzieci tam sobie kicają, ale również i rodzice. Tak więc czas znalazłem.
Już za parę tygodni ukaże się płyta z tą muzyką. Już za parę tygodni, bodaj za dwa, więc to bardzo poważnie traktujemy.
A to, że zagraliśmy tak wiele tych spektakli  jest wynikiem tego, że to jest ustalane, że przyjeżdżamy do Lublina raz
na parę miesięcy i mamy cztery spektakle.

K.B: Jak to jest pracować przy takiej produkcji? To zupełnie inne wydarzenie niż festiwal czy koncert na dużej scenie dla znacznie starszej wiekowo publiczności niż dla takich dzieci.

M.N: Dla mnie to zupełnie nowe spotkanie z publicznością mniejszą. Natomiast ja przyjąłem takie założenie pisząc już tę muzykę, że trzeba traktować poważnie młodych melomanów. I stąd, starając się nie utrudniać jakoś szczególnie, skomponowałem muzykę, która może, mam nadzieję, podobać się też dorosłym. Ja myślę, że lepiej wychowywać te dzieci na takiej muzyce. To znaczy, nie trzeba wcale stosować taryfy ulgowej.

K.B: Natalia podczas koncertu wspomniała o płycie, która ma się ukazać jeszcze w maju.
Czy uważasz, że utwory słuchane w domu mogą być inaczej odbierane niż słuchane
np. tutaj w Teatrze Starym?

M.N: Pewnie trochę tak. Tutaj się dzieje, jest pewna aktywność tych dzieci. Niektóre się ruszają. Ja mam wrażenie,
że teksty, które napisał Włodzimierz Wysocki są bardzo udane i odwołują się do świata wyobraźni.
Ja sądzę, że dzieci będą usypiały, a mamy i tatusiowie będą sobie podśpiewywać te utwory. Życzyłbym sobie,
żeby ta płyta dała przyjemność ludziom.

K.B: Teraz chciałabym zmienić temat i zapytać Cię o Twoje indywidualne granie. Wśród młodych ludzi jazz, którym Ty się zajmujesz, odbierany jest jako muzyka mało interesująca, zwyczajnie nudna. Jak myślisz, co może mieć na to wpływ?
Dlaczego ten gatunek muzyczny odbierany jest w taki sposób?

M.N: Niszowość tego gatunku wynika z pewnego stopnia skomplikowania. To jest muzyka, którą można porównywać do muzyki klasycznej. Wymaga pewnego wyrobienia wśród odbiorców. Z drugiej strony,ja bym nie demonizował  tego, bo gramy koncerty i ciągle przychodzą ludzie. Rynek muzyki jazzowej w Polsce istnieje, podobnie jak młodzi ludzie garną się do grania. Tak też jest z publicznością. Tutaj są dwa aspekty.
Pierwszy jest taki, że dzisiejsze media nie za bardzo tę misję kulturalną spełniają i stąd ta muzyka troszeczkę  zniknęła z głównych mediów. Tych mediów mainstreamowych. I to może powodować brak zainteresowania najmłodszych pokoleń.
Z kolei ja się nie boję o jazz, bo on ma już ponad 100 lat. Zacząłem uczyć w tym roku na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Widzę, ile entuzjastycznych, młodych osób garnie się do grania. Kolejny aspekt jest taki, że ludzi trzeba zachęcić do przyjścia na koncert. Jak ktoś przyjdzie na koncert, to wcale nie musi się zastanawiać nad skomplikowaniem tego. Nie musi demonizować, że to jest jakiś trudny sposób. Jeżeli przyjdzie na dobry koncert jazzowy i zobaczy rodzaj interakcji między muzykami, a to jest istota naszej pracy – interakcja; jeżeli to ktoś zauważy, to z dużym prawdopodobieństwem przyjdzie na kolejny.

K.B: Przez osiemnaście lat tworzyłeś z Anną Marią Jopek. Jak zrodziła się Wasza współpraca? Osiemnaście lat to wcale niemało.  

M.N: To było bardzo dawno temu. Tak mówię, bo ja już od mniej więcej trzech lat, zajmuję się swoimi rzeczami i już nie gram z Anią. Kiedyś się poznaliśmy, polubiliśmy bardzo, zaczęliśmy współpracować. Okazało się, że nadajemy na podobnych, muzycznych falach. Te osiemnaście lat brzmi tak strasznie. Tak jakby pomyśleć i porównać do twojego wieku. (śmiech)

K.B: Ja mam dwadzieścia lat. (śmiech)

M.N: No właśnie, to prawie całe twoje życie. Ale z drugiej strony, to było bardzo interesujące. To było fajne. Ja jestem bardzo wdzięczny, że miałem okazję grać tyle lat z Anią, bo ilość rzeczy, które się wydarzyły, to nie jest coś takiego,
że my osiemnaście lat jeździliśmy, czasami do Lublina, czasami do Kalisza i graliśmy koncerty.
Powstało mnóstwo płyt w tym czasie. Pół świata zjechaliśmy, graliśmy w przeróżnych okolicznościach. Powstawały nowe płyty. Były to kooperacje z wielkimi muzykami, takimi jak: Gonzalo Rubalcaba i wieloma innymi. To był bardzo intensywny i ciekawy okres. Ja faktycznie przez ten czas, jak byliśmy blisko muzycznie, to byłem chyba najbliższym jej współpracownikiem.  Pewnie wiele osób dalej mnie kojarzy z tym okresem.

K.B: W 2009 roku obchodziłeś 20 lecie bycia na scenie…

M.N: Coś takiego miało miejsce. Ktoś tam policzył, ale to można by policzyć na różne sposoby.

K.B: A jak to się w ogóle wszystko zaczęło? Od razu był jazz?

M.N: Ja pochodzę z Jeleniej Góry. Jak byłem dzieckiem, to moi rodzice mnie zapisali na skrzypce. Pochodziłem
niecałe dwa lata. Jednak wolałem grać w piłkę. To się wtedy nie przyjęło. W wieku dwunastu lat,
będąc na wakacjach u babci, ciocia Basia – legendarna, nauczyła mnie czterech akordów na gitarze. To mnie jakoś zakręciło, wróciłem do domu i stałem się posiadaczem takiej gitary „Polmus”, strach się bać. I zacząłem się tą gitarą interesować sam. Mając lat piętnaście, już z moim przyjacielem, Arturem Lesickim, który razem ze mną grał, zaczęliśmy grać w różnych zespołach lokalnych, mieliśmy koncerty. A chwilę później, Dom Kultury Jeleniogórskiej nas wysłał na warsztaty jazzowe do Chodzieży. Ja nic kompletnie nie wiedziałem na temat tego jazzu, o co tu chodzi, a nas na tych warsztatach uczyli fantastyczni, wybitni muzycy. Nie znałem tego, posłuchałem, nie bardzo
to rozumiałem, co więcej nie umiałem grać, ale bardzo złapałem tego bakcyla. To nie chodzi tylko o ten gatunek muzyczny, co o wolność, którą daje, improwizacje. O to, jacy oni byli, Ci wszyscy ludzie. Jakoś mnie to zakręciło
i to już szczęśliwie trwa do dzisiaj.

K.B: Na swoim koncie masz już ponad 150 nagranych płyt z różnymi artystami.
Jak ty to robisz, że potrafisz odnaleźć się w każdym ze stylów muzycznych poszczególnych wykonawców?

M.N: Ja przez te wszystkie lata, byłem fanem różnych gatunków muzycznych. Nawet przychodząc na taki koncert jak dzisiaj można zauważyć, że tutaj jakiegoś szczególnego jazzu, nie gramy. Zawsze lubiłem dobre piosenki.
Poza tym, ja się szybko nudziłem, dlatego polubiłem, tak zwane „pożyczanie talentu”. Przez lata nagrywałem jako muzyk sesyjny dużo płyt. Jakoś mi to dobrze przychodziło, że potrafiłem rozróżniać gatunki. Bo tu nie chodzi tylko
o to, jak grasz. Możesz grać oczywiście dobrze, ale potrafiłem się wpasować, coś zaproponować tym różnym wykonawcom. Przez ostatnie kilka lat, skupiłem się na swojej działalności i tego jest dużo mniej. Natomiast bardzo lubiłem ten czas, bo dawał mi dużo frajdy.

K.B: Zostałeś nowym prowadzącym w Chillizet i wymiennie z Kubą Badachem prowadzicie
„Dźwięki nieoczywiste”. Minęło już prawie pół roku – powiedz, jakie to dla Ciebie przeżycie prowadzić program radiowy? Przychodzi Ci to z łatwością czy jest to dla Ciebie trudne?

M.N: Kiedyś, wiele lat temu jak było Radio Jazz, które straciło częstotliwość i eter, miałem taką audycję przez rok. Zupełnie na luzie sobie przychodziłem i coś tam mówiłem. Kiedy Kuba mi zaproponował współprowadzenie audycji,
to przyjąłem to z dużym zainteresowaniem! W ogólnym rozrachunku muszę powiedzieć, że bardzo to lubię, jest to ciekawe. Aczkolwiek jest to wyzwanie. To nie jest coś takiego, że biorę z półki parę płyt. Trzeba poczytać, trochę się przygotować, nadać jakiś sens, narrację całej tej audycji. Ku mojemu zdumieniu, mimo że mam do czynienia
z mówieniem publicznym – od lat promuje swoje płyty, udzielam wywiady czy zapowiadam na koncertach itd.,
to pierwsza audycja była bardzo stresująca. Czyli to jednak jest to coś zupełnie innego. W momencie kiedy mam gościa, to rozmawiamy, nie ma problemu, ale gdy jesteś sam na sam z mikrofonem to musisz jakimś tym swoim światem zaciekawić. Także cieszę się, że mam taką sposobność, bo jest to też bardzo rozwijające i lubię to.

K.B: Nawiązując do tego radia. Jakie miałbyś rady dla przyszłych młodych radiowców?

M.N: Ja jestem młodym radiowcem, więc ciężko mi tutaj komuś coś radzić. Wydaje mi się, że trzeba mówić
o rzeczach, o których się coś wie. Jest pewien inwestor, który mówił: „Inwestuj tylko w to, na czym się znasz”.
Zatem jakbym ja nagle pozyskał jakieś kwoty pieniężne, to powinienem kupować gitary. Idąc tym tropem, spróbuj zaciekawić ludzi czymś, co ty znasz. Jest coś takiego jak zaraźliwość pasji, co dzieje się w mojej pracy scenicznej, muzycznej, ale także tej radiowej. Ja puszczam utwory, które mi się bardzo podobają. Myślę, że jest to zaraźliwe,
jeśli chodzi o dziennikarstwo muzyczne. Dziennikarstwo innego typu wydaje mi się, że też musi cechować się ciekawością świata. Jeżeli z kimś rozmawiam, żeby nie było „ja panu nie przerywałem”. Jesteś ciekawy historii
tego człowieka. To jest motor do fajnych rzeczy.

K.B: Na zakończenie chciałabym zapytać, jakie są twoje plany na najbliższe dni?

M.N: Dzieje się cały czas. Moja ostatnia płyta „WAW-NYC” wyszła zaledwie ponad pół roku temu, a już zagraliśmy trzy duże trasy z moim polsko-amerykańskim składem. Kolejna odsłona tej trasy będzie miała miejsce w listopadzie
i zagramy dziesięć koncertów. Na tym się koncentruję. Co do nowych działań – zaczynam o czymś myśleć,
ale nie mogę odpowiedzieć. Dużo się nawarstwiło, bo napisałem całą muzykę do kołysanek – dwanaście numerów.
Parę tygodni temu skończyłem pisać pierwszy raz muzykę do filmu. Dokument trwający 77 minut, który nazywa się „Miłość i puste słowa”. Bardzo interesujący, będzie miał premierę na prestiżowym Krakowskim Festiwalu Filmowym. Cały czas gram różne rzeczy. W takim sensie, że poza tym warszawsko-nowojorskim składem mam jeszcze sekstet, między innymi z Henrykiem Miśkiewiczem, Adamem Pierończykiem. Grywam z Arturem Lesickim projekt filmowy „Celuloid”, –  w duecie bądź z orkiestrą symfoniczną. Mamy także projekt: Kuba Badach, Krzysztof Herdzin i ja
z muzyką zespołu Dire Straits.  To wszystko się przeplata, cały czas się coś dzieje i to działanie bardzo lubimy.
Mam nadzieję, że po wydaniu płyty zagramy kilka koncertów w Polsce. To już nie będzie w formie spektaklu,
tylko w stricte koncertowej odsłonie.

K.B: Dziękuję bardzo za rozmowę.

Klaudia Bzducha

Studentka III roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Czynnie zaangażowana w Koło Naukowe Studentów Dziennikarstwa i Wydziałowy Samorząd Studentów WNS KUL. Ambitna i zawsze chętna do pomocy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *