Gość Coś NowegoKulturaMuzyka

„Szczerość zawsze się broni.” – wywiad z Michałem „ATARI WU” Wasilewskim (XXANAXX)

XXANAXX to duet, który na przestrzeni lat rozwinął się w niesamowity sposób. Ich muzyka łamie schematy. Zaskakuje wyjątkowym elektronicznym brzmieniem i bogactwem gatunków, z których czerpią. Nietuzinkowe produkcje Michała „ATARI WU” Wasilewskiego, okraszone aksamitnym wręcz głosem Klaudii Szafrańskiej tworzą razem całość, której zdecydowanie warto poświęcić więcej niż chwilę. Lata różnicy w wieku nie tylko nie stanowią dla nich przeszkody. Wręcz przeciwnie – czyni ich to swoistym muzycznym rodzeństwem. Od 2012 roku minęło już sporo czasu, a sam projekt przeszedł wiele faz rozwoju. Aktualnie mają na koncie trzy fenomenalne płyty, a to jeszcze nie koniec. Poza tym – aktualnie każde z nich zamierza skupić się na solowej karierze (oczywiście o XXANAXXie nie zapominając), co zapowiada się co najmniej intrygująco.

Cześć Michał.

Siema.

Jesteśmy świeżo po koncercie na KULturaliach. Przede wszystkim – jak się dzisiaj oboje czujecie i jak kondycja po koncercie?

Ja będę odpowiadał za siebie, aczkolwiek za Klaudię mogę odpowiedzieć, że czuła się jeszcze wczoraj dosyć średnio. Jest przeziębiona – na szczęście tego nie słychać, ale wiem, że to był dla niej spory wysiłek. Natomiast ja czuję się świetnie po koncercie, bo było naprawdę fajnie, ludzie dobrze się bawili, więc ja jestem zadowolony z tego jak zostaliśmy odebrani. Zresztą, generalnie, Lublin to jest miasto, w którym zawsze fajnie się gra. Czy gramy tutaj jakieś klubowe, czy plenerowe imprezy – tak naprawdę za każdym razem jest super, więc ja jestem zadowolony.

Wypuściliście ostatnio singiel „Duch” we współpracy z legendą polskiej muzyki elektronicznej – Markiem Bilińskim. Jak wspominacie współpracę z nim? Uchylcie rąbka tajemnicy, w tym momencie ty.

Wiesz co, generalnie praca z Markiem była bardzo ciekawym doświadczeniem. Bardzo pouczającym, bo to jednak legenda jakby nie patrzeć. I swoisty autorytet dla mnie, bo tak naprawdę w muzyce elektronicznej zakochałem się właśnie przez niego. Mój ojciec słuchał wieczorami w „Trójce” audycji, w której bardzo często Biliński był puszczany. Mogąc poznać Marka – i jeszcze pracować z nim – to w ogóle była dla mnie niesamowita nobilitacja. Sama współpraca była o tyle trudna, że obaj mamy różne podejścia do muzyki. Marek jest osobą, która lubi poprawiać bardzo dużo rzeczy i jest z tego pokolenia, w którym ludzie doszukują się nawet najmniejszych błędów, co generalnie jest dobre. Ja mam na szczęście podobnie, pomimo tego, że jestem reprezentantem trochę młodszego pokolenia muzyki elektronicznej. Natomiast może nie aż do tego stopnia, co Marek. Więc po prostu robiliśmy więcej poprawek niż zazwyczaj robię przy utworach. Sama współpraca przebiegała tak naprawdę bez żadnych większych kłopotów. Jeśli chodzi o prace przy teledysku – kręciliśmy go w naprawdę ciężkich warunkach. Było turbo-zimno i bardzo marzliśmy. W ogóle przed zdjęciami mieliśmy na sobie trzy pary kurtek, koce i ogrzaliśmy się herbatą. Mieliśmy kilka takich scen, które były po prostu kręcone na zewnątrz. I wyszło to bardzo fajnie. Zresztą sam klimat utworu jest takim – moim zdaniem – idealnym połączeniem współczesnej muzyki elektronicznej z tą, którą reprezentuje Marek. Jest w tym „Duchu” tak jakby „duch XXANAXXu” i „duch Marka Bilińskiego”, więc ten tytuł nagle nabiera nowego znaczenia. Wow, właśnie to odkryłem. (śmiech)

Nie da się ukryć, że zalatuje on właśnie takim retro-ośmiobitowym klimatem.

No tak. To starałem się uchwycić, bo wiem, że Markowi było to bliskie. Nie chciałem też narzucać mu jakichś bardzo nowoczesnych rozwiązań. Uważam, że to co zrobiłem było idealnym kompromisem pomiędzy tym, co ja lubię muzycznie i tym, co podoba się Markowi. Udało nam się to osiągnąć – pomimo różnicy wieku.

Osobiście zapoznawałem się z waszą muzyką chronologicznie – od pierwszej EP-ki, po ostatniego singla. Zauważyłem, że w warstwie lirycznej następuje – w moim odczuciu – sytuacja – w której teksty XXANAXXu ukazują przemianę pewnej postaci. Czy jest to trafne spostrzeżenie? Jeśli tak, czy możesz podzielić się swoimi odczuciami w związku z warstwą (całkowicie) liryczną?

Wiesz co, pierwsze teksty pisałem ja. Na pierwsze dwie płyty – praktycznie wszystkie. Natomiast przy trzeciej oddaliśmy pałeczkę komuś innemu. To też trochę wynikało z rozwoju Klaudii jako wokalistki i przede wszystkim kobiety. Pisząc dla niej teksty staram się – zresztą, bardzo dobrze się znamy, więc nie mam z tym dużego problemu – wczuć w to, co ona ma w głowie, co się z nią dzieje. W to, co w danym momencie ma miejsce w jej życiu i ujmować to w tekstach, które dla niej tworzę. Przy trzeciej płycie korzystaliśmy już z pomocy ludzi z zewnątrz, ponieważ stwierdziłem, że chcę się po prostu skupić na produkcji i na tym, żeby doprowadzić do perfekcji warstwę muzyczną, a żeby tekstami zajęli się tekściarze, których my sami lubimy. To była Kasia Lins, Marcelina, Ras z Rasmentalismu czy Baranovski – więc tacy ludzie, z którymi lubimy współpracować i z którymi ta współpraca faktycznie przyniosła ciekawe owoce. Nagle teksty nabrały trochę innego znaczenia, bo np. Kasia napisała tekst, który jest bardzo kobiecy i ja np. nie jestem w stanie aż tak bardzo wczuć się w kobietę jak zrobiła to Kaśka czy Marcelina. Tutaj dla nich wielki pokłon. A tekstowo to faktycznie jest rozwój tej jednej osoby, którą jest frontmenka, czyli po prostu Klaudia. To jak z osiemnastoletniego podlotka zamienia się w… no nie powiem, że w sceniczną divę, bo ona nie ma takich aspiracji. Natomiast zamienia się w kogoś, kto scenicznie naprawdę świetnie sobie radzi i widać jak dojrzewa z czasem. To jest – chociażby dla mnie – interesujące, bo znamy się od czasu, kiedy ona miała osiemnaście lat, a teraz jesteśmy sześć lat dalej. Dla mnie to jest naprawdę ciekawy proces postrzegania tego, jak się zmieniła w tym czasie. Ja zresztą też się zmieniam, ale o tym już ona musiałaby opowiedzieć.

Teraz z innej beczki. Jaka pora dnia jest dla was (być może macie inne preferencje) najlepsza jeśli chodzi o proces twórczy i dlaczego?

Dla Klaudii na pewno rano. Albo dzień. Ona uwielbia pracować, np. od dziesiątej w studio i o szesnastej kończyć pracę. Ja z kolei mam taką opcję, że o dwudziestej drugiej włącza mi się kreatywność i do czwartej, albo piątej w nocy siedzę przed kompem i robię jakieś rzeczy. Oczywiście staramy się dopasować do siebie, bo przykładowo w momencie kiedy pracujemy nad wokalami i nagrywamy je u mnie w studio, ja dopasowuję się do Klaudii i do jej trybu pracy. Bo trochę muszę. Natomiast jeśli chodzi tylko o mój proces tworzenia, no to absolutnie jest to noc i absolutnie w nocy działam.

To miało być akurat pytanie do Klaudii, ale skoro nie może mówić, to spróbuję zaczerpnąć twojej wiedzy. Wiadomo, że Klaudia studiowała pedagogikę. Czy zdarzają jej się naleciałości z tym związane, kiedy pracujecie razem?

Wiesz co, chyba nie. Chociaż nie wiem, może stosuje na mnie np. jakieś triki psychologiczne, których się uczyła. Ale z tego co widzę, raczej nie. Myślę, że jej studia nie mają na to większego wpływu – zresztą – generalnie kiedy studiowała mówiłem jej, że to jest bez sensu. (śmiech)

Cały czas, bo wiem, że jest po prostu urodzoną wokalistką, że to jest rzecz, którą powinna się zajmować. Więc bardziej skupiam się na Klaudii jako wokalistce, niż pedagogu wczesnodziecięcym.

Jeśli chodzi o numer „Pod paznokciami” – o samą produkcję – sampel, który jest tam użyty, jest łudząco podobny do tego, który jest użyty w „Alice Practice” Crystal Castles. Czy w jakikolwiek sposób inspirujesz się ich twórczością? I czy wywarła ona wpływ na twoje życie muzyczne?

Szczerze mówiąc, ta nazwa obiła mi się o uszy, ale nigdy nie słyszałem niczego Crystal Castles. Znam ich tylko z nazwy – nie znam z piosenek i na pewno nie było to inspirowane tą piosenką. Musisz mi podać potem tytuł kawałka, bo chcę zobaczyć co to za numer. Aż jestem zdziwiony.(śmiech) Poza tym to nie jest sampel. Generalnie staram się raczej z nich nie korzystać, poza perkusjonaliami. Reszta rzeczy to po prostu wtyczki, instrumenty wirtualne, których używam do tworzenia barw. Tak było też w przypadku tego utworu. A jeśli brzmienie jest podobne, wiesz – nie jest o to trudno. Niestety, w dzisiejszych czasach ta mnogość artystów, piosenek i harmonii jest tak duża, że ciężko jest tworzyć zupełnie nowe rzeczy. Czy jakieś kompletnie rewolucyjne, bo już niemalże chyba wszystko w muzyce zostało odkryte. Tak naprawdę już tylko w produkcji są jakieś przełomy. Jeśli chodzi o samo komponowanie, to ono się już od jakiegoś czasu nie zmienia.

Cytując Quebo – „Wymyśliłbym tak dużo dziś, gdyby nie ci przede mną”.

No dokładnie.

Oboje planujecie teraz skupić się na swoich solowych projektach. Jeśli chodzi o Ciebie – na ATARI WU. Czy mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy, podzielić się czymś z nim związanym, a czym do tej się nie podzieliłeś?

Mogę się podzielić datą premiery, bo jeszcze z nikim się nią nie podzieliłem. Dwudziestego września ukaże się płyta – prawie w urodziny Klaudii. Jestem tym faktem mocno podekscytowany i trochę się nie mogę doczekać kiedy ona wyjdzie. W XXANAXXie nie byłoby miejsca na taką muzykę, a ja po prostu mogłem się wyżyć trochę po swojemu. To jest fajne w tym projekcie, który przygotowuję. I tego września nie mogę się doczekać. Nie, żebym chciał by czas szybciej leciał, ale jak będę już miał płytę w ręku – na pewno będę szczęśliwy.

Nie da się zaprzeczyć, że w trakcie waszej kariery zdarzały wam się kolaboracje z przedstawicielami różnych gatunków muzycznych – chociażby raperami. Czy planujecie, bądź myślicie o jakichś crossoverach gatunkowych z innymi nurtami? Może bardziej, może mniej wyszukanymi?

Dzisiaj z Klaudią nawet rozmawiałem o tym, jak mniej więcej widzę klimat naszej czwartej płyty, nad którą będę teraz pracował. Ale szczerze powiedziawszy – nie myślałem o tym, żeby jakoś mocno mieszać gatunki. Myślę, że jednak będę się trzymał tego, co robiliśmy do tej pory. I będę starał się zachować w tym ten sam klimat, co przedtem. Crossovery międzygatunkowe – być może, zobaczymy. Generalnie, w ogóle nie można powiedzieć o nas, że gramy jakiś konkretny gatunek. Tak naprawdę pojawia się u nas trochę elementów house’u, czasami drumnbassu, czasami, nie wiem, jakichś deep house’owych rzeczy…

Czy chillwave’u.

Tak, chillwave’u, czy nawet trapu, bo np. w „Surferach” – to jest typowo hip-hopowy bit. Więc generalnie, już w tej chwili eksperymentujemy z różnymi gatunkami. Natomiast przy tej czwartej płycie chciałbym wrócić trochę do klimatu „Triangles”. Ale co z tego wyjdzie – zobaczymy. Jedną rzeczą jest nastawienie, a drugą to, co wychodzi w praniu.

Macie dosyć napięty grafik, jeśli chodzi o muzyczną stronę waszego życia – tą bardziej kreacyjną. W jaki sposób w takim razie znajdujecie czas na bycie na bieżąco z resztą sceny, nie tylko elektronicznej, ale i szeroko pojętej – muzycznej.

Uwierz mi – jeżdżenie busem po całej Polsce, gdzie dostajesz dar czasu w postaci czterech czy pięciu godzin, kiedy po prostu siedzisz i się nudzisz… To znaczy żartuję, że się nudzisz, ale wtedy po prostu słucham muzyki. Bardzo dużo, tak naprawdę. Spędzam każdą podróż ze słuchawkami na uszach, praktycznie nie rozmawiam z nikim, bo właśnie czegoś tam szukam. Najczęściej na Spotify, w opcji „odkrywaj w tym tygodniu” – i odkrywam jakieś nowe rzeczy, nowych artystów. Niestety padam ofiarą takiego streamingowego trendu, który jest – jak dla mnie – straszny. Mianowicie, że nie przywiązuje się uwagi do nazwy artysty – słuchasz czegoś, podoba Ci się to, ale niekoniecznie pamiętasz jak się nazywa dany wykonawca, bo masz po prostu pamięć podręczną w telefonie i możesz sprawdzić sobie w „obserwowanych” co to był za artysta i nie musisz pamiętać jego imienia i nazwiska -no, chyba, że naprawdę zrobi na Tobie jakieś ogromne wrażenie, no to wtedy, wiesz – po prostu dowiadujesz się o nim wszystkiego. Ale ja mam całą masę takich rzeczy, które mi się podobają, a gdybyś zapytał mnie jakie to są bandy… np. ostatnio pojawił się Sorrow, to jest zespół, którego nazwę zapamiętałem. Ale mam jest jeszcze jeden, którym się strasznie zajarałem kilka dni wstecz i kompletnie nie pamiętam jak się nazywa. Niestety. To jest właśnie ten syndrom Spotify czy Tidala – po prostu nie skupiasz się na albumach tak, jak skupiało się na nich dawniej, kiedy były wydawane tylko krążki, kasety czy płyty winylowe. I po prostu słuchało się ich aż do zdarcia, bo to było ważne. W ten sposób albumy stawały się kultowe. Dzisiaj kultowych albumów nie ma zbyt wielu… co jest trochę smutne.

Czyli krótko mówiąc – konsekwencje dużego przerobu.

Tak.

Trochę będziesz mógł się domyślić, jakie będzie następne pytanie. Czy uważasz, że wasza muzyka ma terapeutyczny wpływ na słuchacza?

Myślę, że może mieć – przynajmniej niektóre kawałki. Natomiast początkowe założenie – że robimy tylko i wyłącznie chillwave’owe rzeczy zmieniło się w miarę upływu czasu. W trakcie grania koncertów o wiele bardziej podobała nam się reakcja publiczności, kiedy graliśmy żywiołowe, klubowe kawałki, niż te bardzo spokojne i właśnie chillwave’owe. I w ten sposób zaczęliśmy to ze sobą mieszać. „Kły” mają zwrotkę, która jest bardzo spokojna i refren, na którym jest mega moc i mega ciśnienie. To jest fajne.

Ostatnio miał miejsce twój coming out oraz rozpoczęcie projektu „Po drugiej stronie lustra”. Odrobinę odskakując od tego tematu – czy słyszałeś o inicjatywie, która nazywa się Kongres Zdrowia Psychicznego?

Nie, nie słyszałem. Nie spotkałem się z tym. Wiesz co, być może dlatego, że jakoś szczególnie nie szukałem tego typu instytucji. Zresztą ja w ogóle z instytucjami mam tak, że trochę ich nie lubię – z założenia. „Po drugiej stronie lustra” jest inicjatywą zupełnie freelancer’ską, pozbawioną jakiegokolwiek komercyjnego sznytu. Więc, nie spotkałem się z tą fundacją, o której mówisz.

Przechodząc bardziej do sfery marzeń. Gdzie najbardziej chcielibyście zagrać, bądź w jakim formacie? Np. jeśli chodzi o festiwal, miejsce, czy coś w stylu „Unplugged”.

Wiesz co, bardzo by, chciał, żebyśmy kiedyś zagrali na Coachelli. Oczywiście prawdopodobieństwo tego, że to się wydarzy jest bardzo znikome. Natomiast strasznie bym chciał, żeby to kiedyś nastąpiło. Jeśli chodzi o kwestię, w jakiej formie chcielibyśmy wystąpić – marzy nam się kiedyś zagranie z całą orkiestrą. Mieliśmy kiedyś trasę ze składem akustycznym, ta trasa nazywała się „Ciepło”. Ale w tej chwili, to zagranie z orkiestrą jest moim pragnieniem. Mieliśmy nawet ostatnio okazję zagrać jeden utwór z orkiestrą Uniwerstytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. I naprawdę – było to super doświadczenie. Orkiestra po prostu robi swoje. To jest sound, którego nie da się zamienić na cokolwiek innego.

To znaczy, że kiedy polskie warunki budżetowe na to pozwolą, spełnicie marzenie o tym formacie?

Wiesz, kwestią są tylko i wyłącznie pieniądze. Bo o to chodzi – mając szesnastu czy tam dwudziestu muzyków na scenie, musisz po prostu wszystkim zapłacić – a to są duże koszta. Bez sponsorów takie rzeczy po prostu nie mogą się odbyć. Więc zobaczymy – być może kiedyś uda się nam to zrealizować. Czas pokaże.

Być może to będzie niewygodne pytanie – być może nie. Jakie są wasze największe faile na koncertach?

Jezu… Wiesz co, nasze największe faile to moje wpadki sprzętowe z komputerem. Czasami zdarzały mi się jakieś crashe systemu, albo przeskakiwanie na moment numeru, kiedy gramy kawałek i wszystko po prostu, wiesz – przeskakuje. Jesteśmy w innym miejscu, komputer w innym i próbujemy się jakoś połapać itd. Największa wpadka zdarzyła się nam na Orange Warsaw Festival. Schodząc z podestu podczas „Nie znajdziesz mnie”, kiedy rapowałem zwrotkę Mesa, odłączyłem swoją kartę. Także dźwięk wyłączył się całkowicie. Nie było nic, poza klawiszem i perkusją, które próbowały po prostu nadrabiać to, co ja zrobiłem. Później oczywiście było podłączanie karty na nowo itd., itd. Takie techniczne wpadki to nasze największe wtopy. Poza tym nie zdarza nam się dużo pomyłek.

I jak sobie z nimi wtedy radzicie?

Wiesz co, podstawowa zasada zachowania na scenie jest taka, że cokolwiek by się nie działo – po prostu zachowuj się tak, jakby nic się nie wydarzyło – jakby tak miało być. To faktycznie działa. Ludzie nie wiedzą, czy dana rzecz była zaplanowana, czy jest po prostu wypadkiem. To ja mam świadomość tego, że jeśli w aranżacji mamy jakiś instrument i on się akurat nie odezwał (bo ktoś zapomniał, o tym, że tutaj ma coś zagrać), to ja jestem tego świadom. Natomiast odbiorca absolutnie nie jest w stanie odgadnąć, że tu, w tym miejscu miało być coś, czego jednak nie ma. Także, to jest raczej bardziej niekomfortowe dla nas, niż dla naszych ewentualnych odbiorców.

Czyli w zasadzie to takie spontaniczne przekucie porażki w sukces.

Tak.

Rozmawialiśmy wcześniej o formach – czy planujecie skorzystanie z takiej, w której wystąpią np. tancerze czy aktorzy? Takiej bardziej „żywej”?

Mówisz o współpracy takiej, jak w teledyskach?

Podczas koncertów – na żywo.

Wiem, że Klaudii marzą się tancerki. Mieliśmy dwa takie koncerty, gdzie z nimi występowała i to faktycznie wyszło bardzo fajnie. Natomiast, wiesz, w Polsce jest taki stereotyp, że tancerzy mają wykonawcy disco polo. I to jest trochę słabe, bo tak naprawdę, wystarczy popatrzeć na koncert Beyonce, która ma na scenie 40 tancerzy. Wszyscy robią jakieś fenomenalne rzeczy. Więc Klaudia naprawdę o tym marzy. Natomiast, jeśli chodzi o taką współpracę jak akcje z aktorami podczas kręcenia teledysków – ja jestem otwarty na takie rzeczy. Nie mieliśmy jeszcze okazji spróbować czegoś takiego, więc czekamy. Może się coś takiego pojawi. Zobaczymy, jestem ciekaw.

Na zakończenie – jakie słowa mógłbyś skierować do młodych ludzi, którzy próbują odnaleźć siebie, bądź są zagubieni w dzisiejszym świecie?

Ouuu, to trudne pytanie. Wiesz co, nie jestem psychologiem, więc ciężko jest mi udzielać takich porad. Myślę, że najważniejsze jest to, by wierzyć w siebie i odnaleźć tak jakby „siebie w sobie”. Nie ukrywać się pod maskami – bo bardzo często to robimy. Jesteśmy pokoleniem Instagrama, Facebooka, serduszek i kciuków w górę, które jak gdyby ukazują nasz status życiowo-materialny itd. To jest dosyć trudne, bo nie każdy po prostu ma ku temu predyspozycje. Nie każdy ma ku temu warunki. Nie każdy w ogóle musi nawet to robić. Tylko w jakiś sposób czujemy presję i potrzebę istnienia, błyszczenia i pokazywania wszystkiego co najlepsze. Udawania, że zawsze jesteśmy uśmiechnięci. A nie zawsze tak jest. Po prostu. Więc myślę, że najbardziej polecałbym młodym, zagubionym ludziom właśnie to odnalezienie własnego „ja”. I trzymanie się go. Po prostu. Robienie swoich rzeczy. Szczerość zawsze się broni – to jest coś, co jest truizmem i trochę takim coachingowym gadaniem – ale taka jest prawda. Jak odnajdziesz siebie, znajdziesz swoją niszę, będziesz wiedział co chcesz robić w życiu – i będziesz robił to z pełnym zaangażowaniem, to nie ma szans, żeby to się nie udało. Po prostu.

Czyli krótko mówiąc – „Keep it real”.

Tak, heh.

Okej, w takim razie dziękuję bardzo za wywiad, za poświęcenie czasu i życzę powodzenia!

Dzięki! Dziękuję bardzo!

Student dziennikarstwa, muzyk i marzyciel. Coraz śmielej sięgam po swoje cele, kierując się głównie człowieczeństwem. Pasjonat muzyki różnych gatunków - głównie rapu, który również tworzę. Szukam swojego miejsca w świecie i własnego "ja". Entuzjasta psychologii, psychiatrii i kwestii dbałości o zdrowie psychiczne - zarówno zapobiegawczo jak i terapeutycznie. Pomieszany introwertyk.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *