Gość Coś Nowego

„Psy szczekają, a karawana idzie dalej”

Zastanawialiście się kiedyś, skąd wzięła się nazwa „Coś Nowego”? Jak wyglądała działalność redakcji kilka lat temu? Wszystkiego dowiecie się z wywiadu, z jednym z założycieli – Markiem Pankiewiczem.

Klaudia Bzducha, Coś Nowego:  Czy dziennikarstwo nie jest fachem, który przynosi wiele rozczarowań?

Marek Pankiewicz: To nie kwestia fachu tylko osobowości. Wieczorem można się rozczarować, ważne by rano wstać i robić swoje.

K.B: Był Pan redaktorem naczelnym „Coś Nowego” – jak Pan wspomina działalność redakcji w tamtym czasie?

M.P: To był niezwykły czas – zarówno biorąc pod uwagę warsztat ale i doświadczenia typowo ludzkie. MPK – Mikulski, Pankiewicz, Kulasza – ten tercet był wszędzie. Jeden napędzał i motywował drugiego i trzeciego do działania. To było chyba najbardziej ujmujące. Przyjaźń i chęć powalczenia w życiu o coś więcej. Bardzo poważnie wzięliśmy sobie do serca działanie w „Coś nowego”. Czuliśmy się pionierami a to poczucie podlewali w nas nasi wykładowcy. Od początku traktowali nas serio i robili wszystko, by umożliwić nam działanie – nawet jak byliśmy na dywaniku u prorektora.
K.B: Skąd pojawiła się chęć do bycia, funkcjonowania w redakcji?

M.P: To było naturalne. Dziennikarstwo najczęściej studiuje się, by pracować w redakcji.

K.B: Jaka jest historia nazwy redakcji – „Coś Nowego”?

M.P: Siedzieliśmy całą redakcją u naszego profesora Dąbały. Nikt nie miał pojęcia jak mamy się nazywać, ale każdy chciał by to było coś nowego – dosłownie. I tak zostało.

K.B: Czy początek pracy w „Coś Nowego” był dla Pana trudnym doświadczeniem?

M.P: Oczywiście! Dopiero czas przynosi dystans. Wtedy niektóre rzeczy wydawały się najtrudniejsze na świecie. Gdy inni spali albo imprezowali, my siedzieliśmy na stancji i łamaliśmy gazetę. To znaczy Kulasza łamał, ja starałem się nie zasnąć a Mikulski już spał. Kulasza się złościł, bo to nerwus a Mikulski chrapał. Ziębę kopnąłem za to, że nie napisał obiecanego artykułu. Tak, było wtedy ciężko jak diabli.

K.B: Jak odbierana była praca redakcji przez profesorów i studentów?

M.P: Profesorowie – wszyscy co do jednego nas wspierali. Bez tego wsparcia długo byśmy się nie pobawili w redakcję. Pamiętam, że było w tej pomocy coś niezwykłego (tak nasza gazeta też mogłaby się nazywać), bo wtedy wyrobiła się w nas ta niezwykła upartość w realizacji powziętych celów i została do dzisiaj. Jeśli chodzi o innych studentów, to jednym się podobało, innym nie. Były słowa uznania i trochę zawiści. Ot, przekrój społeczeństwa.

K.B: Często słowa krytyki sprawiają że wątpimy w to co robimy. Miewał Pan takie chwile, w których chciał Pan rzucić dziennikarską pracę w kąt?

M.P: Słów krytyki było sporo i skłamałbym gdybym powiedział, że mnie to nie dotykało. Z czasem jednak zauważyłem, że im więcej robię tym bardziej jestem krytykowany. Zawsze łatwiej jest komuś dokuczyć niż wziąć się za uczciwą robotę. Gdybym jednak dłużej przejmował się tym co mówią inni to prawdopodobnie nie zrobiłbym połowy rzeczy w życiu. Ale jak to mówią – psy szczekają a karawana jedzie dalej.  Oczywiście były chwile zwątpienia, kryzysy. Grunt to nie wpaść w dziurę niemocy i użalania się tylko działać.

K.B: Istnieje jakiś patent na radzenie sobie z krytyką w tej profesji? Czy to indywidualna kwestia i zależy od charakteru danej osoby?

M.P: Zawsze dziękuję za zwrócenie mi uwagi jeśli jest to zrobione w sposób grzeczny. W samej krytyce nie ma nic złego i trzeba ją zaakceptować. Im szybciej tym lepiej. To pod tym względem fach wysokiego ryzyka. Jak mawiał Ivo Andrić: Co nie boli to nie życie, co trwa wiecznie to nie szczęście.

K.B: A co ze stresem, jak sobie z nim radzić?

M.P: Dać sobie spokój ze stresującą robota (śmiech). Lubię się konkretnie zestresować, mieć poczucie, że wychodzę poza swoją strefę komfortu. Na spokojne życie przyjdzie czas na emeryturze. Jeśli jednak czymś się mocno zestresuję to słucham Divny Ljubojević.

K.B: Jako naczelny, jak organizował Pan prace w „Coś Nowego”?

M.P: Nie pompowałbym roli naczelnego w mediach studenckich. Ktoś nim musi być. Zwykle naczelny to ktoś, kto wie najwięcej, ma największe doświadczenie. Studenci na ogół mają podobny poziom wiedzy stąd razem organizują pracę redakcji. Bycie naczelnym w gazecie studenckiej fajnie wygląda w CV, ale w tamtych czasach wszyscy byliśmy naczelnymi.

K.B: Czym była dla Pana działalność w redakcji? Traktował Pan ją jako hobby?

M.P:To było spędzanie wolnego czasu, zbieranie wiedzy, doświadczenia, realizacja swoich marzeń. Było to też formowanie swojego warsztatu pisarskiego. Bardzo poważnie traktowałem to hobby. Wiedziałem, że sposób mojego studiowania wpłynie na całe moje przyszłe życie.

K.B: Jakie są najczęstsze błędy popełniane przez studentów dziennikarstwa – czego nie robią, jeżeli chcą stać się prawdziwymi dziennikarzami?

M.P: – Nie czytają kilku książek miesięcznie,
– Nie mają wyraźnych zainteresowań,
– Są niesłowni.
Jeśli chce się być prawdziwym dziennikarzem, to trzeba z prawdziwymi dziennikarzami przebywać, chłonąć ich i dostosowywać do własnej osobowości.

K.B: Nie wiem, czy śledzi Pan obecne poczynania redakcji. Jeżeli tak – co by Pan zmienił w jej funkcjonowaniu?

M.P: Mieliśmy na Bałkany jechać i miał ktoś jechać z Coś Nowego – nikt się nie odzywał. Za naszych czasów byłoby to nie do pomyślenia.

K.B: Czy uważa Pan, że praca w „Coś Nowego” przyniosła Panu jakieś korzyści? Czy angaż w studenckiej redakcji dał „lepszy start” po ukończeniu studiów?

M.P: Pośrednio tak. Dzięki zaangażowaniu w Coś Nowego, dorastaliśmy jako dziennikarze i jako ludzie. Na pewno utrwaliło się w nas poczucie, że zadziorność i wytrwałość popłacają jeśli idzie za tym ciężka praca. Ludzie zaangażowani w Coś Nowego to obecnie specjaliści wysokiej klasy. Nie stali się nimi bez ciężkiej pracy i wyrzeczeń, które zaczęły się właśnie na studiach. Dzięki Coś Nowego nikt co prawda przed nami czerwonego dywanu nie rozkładał ale wiedzieliśmy, co zrobić, by znaleźć się tam gdzie chcemy. Mikulski, Kulasza, Janek, Chelka (celowo z błędem), Zięba – wszyscy piszą piękne życiowe historie, ale nikomu łatwo nie było.

K.B: Skończył Pan kierunek, który teraz my (obecna redakcja „Coś Nowego”) studiujemy. Czy popiera Pan tezę, głoszoną przez wielu ludzi, że studiowanie dziennikarstwa jest bezsensu?

M.P: I tak i nie. Jeśli ktoś mówi, że studiowanie dziennikarstwa jest bez sensu to jest, jakby to określił prof. Dąbała – mediotą. Dobrze wiemy, że można studiować i studiować. Nie wszyscy zostaniecie dziennikarzami i to jest fantastyczne. Zostaną tylko najlepsi, co przyczyni się do podniesienia poziomu dziennikarstwa. Nie jest tak trudno być dobrym, wystarczy ciężko pracować i mieć cel.

K.B: Ma Pan jakieś rady dla młodych adeptów dziennikarstwa? Być może, ma Pan jakieś wskazówki dla redakcji „Coś Nowego”?

M.P: Wykorzystujcie ten czas najlepiej jak potraficie. Będzie on miał wpływ na całe Wasze dorosłe życie. Nie chodzi tu tylko o ilość przeczytanych książek, oceny w indeksie czy pisane artykuły. To jest czas na pomyłki i upadki. Ryzykujcie i wyznaczajcie nowe granice. Budujcie siebie, zbierajcie doświadczenia.

K.B: Dziękuję bardzo za rozmowę.

Klaudia Bzducha

Studentka III roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Czynnie zaangażowana w Koło Naukowe Studentów Dziennikarstwa i Wydziałowy Samorząd Studentów WNS KUL. Ambitna i zawsze chętna do pomocy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *