Gość Coś Nowego

„Jednocześnie” w Lublinie!

„Jednocześnie” Jewgienija Griszkowca to spektakl powstający z potrzeby ponownego spotkania w teatrze twórców, którzy wspólnie stworzyli dwa niezwykłe lubelskie przedstawienia „Sen nocy letniej” Wiliama Szekspira oraz „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa. O teatralnej przygodzie, trudnościach związanych z jednoosobową grą, w rozmowie
z Przemysławem Stippą.

Klaudia Bzducha, Coś Nowego: Zagrałeś w Monodramie – co dla Ciebie jest najtrudniejsze w takiej formie wystąpienia?

Przemysław Stippa: Samotność na scenie, brak partnera i skupienie się na najtrudniejszej formie rozmowy, czyli na rozmowie pomiędzy aktorem a widzem.  Jest w tym pewnego rodzaju buta, że aktor sam wychodzi na scenę i chce zagospodarować widzowi, w tym przypadku, godzinę jego czasu. Oczywiście, udowodnić mu również, że to z czym wyszedł jest istotne. Potem może się okazać, że sprawa, z którą wszedł na scenę, nie jest dla widza tak istotna i rozmowa może skończyć się tragicznie. To jest ta największa trudność.

Klaudia Bzducha: A jak czujesz się, widząc reakcję ludzi, którzy Cię oglądają? Jedni są poważni, inni się uśmiechają…

Przemysław Stippa: To jest wkalkulowane w koszty. Każde wyjście na scenę jest inne. Ja wchodzę z inną energią, widzowie ze swoją. Czasem Ci ludzie się powtarzają, bo przychodzą nie raz, nie dwa a nawet trzy razy na spektakl. Za każdym razem przychodzą w innym stanie, niż byli za pierwszym czy drugim razem. To właśnie naszą rozmowę ściąga na inne tory. Trzeba trzymać się założenia odnośnie całego spektaklu i tego w jaki sposób ma się on odbyć. Ważne jest, by utrzymać sensy nad którymi się pracowało. Oczy widza wyrażają różne rzeczy, ale trzeba dać wolność widzowi, by mógł reagować tak jak chce, jak czuje. Dla każdego, różne rzeczy co innego znaczą. Jednych będzie śmieszył konkretny wątek, innych będzie zasmucał a innych jeszcze drażnił.

K.B: Tytuł “Jednocześnie” – jak widz może go rozumieć? Co ten monodram miał odbiorcy przekazać?

P.S: To takie niezręczne tłumaczyć się z tego, co chciało się zrobić, bo może się okazać, że to co się chciało zrobić, nie wyszło. Nie zrealizowało się tak, jak się zaplanowało. Spotykamy się z człowiekiem, w tym wypadku płci męskiej, który jest w takim a nie innym wiek i dochodzi do wniosku, że żyje “od – do”. Ma pragnienie, by wszystkie rzeczy, które dzieją się w sekundzie, milisekundzie i w ogóle w czasie, który dostał do życia, móc poczuć. Zegar czasu życia wciąż bije, on chce to życie przeżyć w pełni.

K.B: Wracając do Twoich początków. Dlaczego wybrałeś teatr? Skąd ten pomysł?

P.S: Nie wiem (śmiech). Myślę, że to było związane z tym, że w V klasie szkoły podstawowej nr 3 im.plut. Michała Robaka w Złotowie, moja wychowawczyni – polonistka, prowadziła teatr w ognisku pozaszkolnym. Zachęciła mnie, bym przyszedł na spotkanie z grupą teatralną, którą prowadziła i która składała się głownie z jej uczniów. Pracowała z nami nad spektaklami, które pokazywali w szkole i poza nią. Dobrze się w tam poczułem, sprawiało mi to frajdę, ekscytowało, stanowiło wyzwanie. Wyzwalało silne emocje, ale pozytywne, a o nie ciężko w życiu. I wpadłem jak śliwka w kompot. W liceum również z polonistą, Andrzejem Motakiem, działałem w grupie “Matysarek”. Później byłem już w Akademii Teatralnej, ale czasami jeszcze jeździłem z licealną grupą, np. na Wegry. To wszystko działo się w ramach pasji, hobby. Później, stało się to po prostu zawodem.

K.B: Czytając o Tobie, dowiedziałam się, że dubbingowałeś gry, np. Młodzi Tytani, Detroit. Jaka to przygoda?

P.S: Mam szczęście pracować jako aktor na różnych polach zawodowych Jestem etatowym aktorem, zaopiekowanym socjalnie przez Teatr Narodowy w Warszawie i jednocześnie mogę grać w telewizji, w serialach. Realizuję własne produkcje. Od czasu do czasu gram w filmach i również dubbinguję. Każda z tych przestrzeni ma swój charakter, jest różna, ale wszystkie cudownie się uzupełniają. Z tych wszystkich pól pracy aktora można skorzystać i czerpać przyjemność pełniej, niż zajmując się tylko jedną formą.

K.B: Od 9 lat grasz w serialu “Barwy Szczęścia” – Władka, mężczyznę homoseksualnego. Jak reagują ludzie, którzy widzą Cię na ulicy?  Czy to coś zmieniło?

P.S: Bardzo dobrze reagują. To jest swego rodzaju fenomen. Kontrowersyjny wątek w codziennym serialu w Telewizji Polskiej jest jednym z ulubionych wątków widzów tej telewizji. Cieszy się największym zainteresowaniem i oglądalnością. To wielka satysfakcja i radość. To ogromna zasługa Ilony Łepkowskiej, która pracowała latami, żeby wprowadzić tego rodzaju wątek do polskiego serialu. A wiadomo, że jest ona królową polskich seriali. Mam nadzieję, że będzie się nadal realizował.

K.B: Tak naprawdę podjąłeś ogromne ryzyko decydując się na taką rolę.

P.S: Z perspektywy czasu dla mnie nie ma już czegoś takiego, jak ryzyko w tym zawodzie. Nikt nam się nie każe rzucać ze skały w przepaść. Oczywiście kiedy musimy zagłębić się w przestrzenie bolesne, które przeżywa postać, którą gramy, to wtedy nie jest przyjemnie. Ale koniec końców czerpiemy przyjemność, kiedy rola i praca jest spełniona. Identyfikacja jest zawsze. Nawet jak spotykamy się z kimś na przystanku autobusowym, to ktoś nas zawsze identyfikuje. Potem spotykamy się u kogoś, przypadkowo na prywatce i zdajemy sobie sprawę, że już się widzieliśmy i zupełnie inaczej się poznajemy. Gdybym przez te dziewięć lat grał tylko Władka, to byłoby mi trudniej. Ta identyfikacja byłaby jednoznaczna i jednowymiarowa, bo tylko z tą rolą widzowie by mnie kojarzyli. Mam jednak to szczęście, że gram na różnych rzeczach i w różnych sytuacjach mogą mnie widzowie oglądać lub słuchać. Kiedy ja jestem widzem, czerpię przyjemność, gdy widzę kolegów aktorów w różnych odsłonach.

K.B: Gra w serialu i gra w tetarze, to zupełnie dwa różne od siebie światy, jeżeli chodzi o przygotowanie, odegranie roli.

P.S: Każda z nich inaczej się realizuje. Przygotować się trzeba zawsze. Musimy wiedzieć z czym wchodzimy na scenę albo z czym stajemy przed kamerą. Musimy też wiedzieć jaką jakość emocjonalną czy charakterologiczną możemy wymalować przed mikrofonem. Każda z tych prac jest różna i każda niezwykle ciekawa.

K.B: Często powracasz do Lublina. Co takiego Cię tutaj przyciąga?

P.S: Ludzie i klimat, ale przede wszystkim ludzie, których tutaj poznałem. Miałem to szczęście, że w 2012 roku, zaprosił mnie do współpracy gościnnie, ówczesny dyrektor Teatru im. Osterwy – Artur Tyszkiewicz, który objął dyrekcję tego teatru i otwierał swoją dyrekcję artystyczną, spektaklem “Sen nocy letniej”. Zaproponował mi rolę Puka. To była fantastyczna przygoda, podczas której poznałem wielu ludzi, również spoza Teatru. Z niektórymi z nich przyjaźnię się do tej pory i razem współpracujemy. Poznałem lepiej również fantastycznych współtwórców tego spektaklu: Jacka Grudnia, Maćka Prusaka, Janka Kozikowskiego. Intensywnie się tutaj pracowało, bo byliśmy na wyjeździe. Czas w Lublinie poświęcany był głównie na pracę nad spektaklem, bez dzielenia go na serial, dubbing. Oczywiście potem przy “Mistrzu i Małgorzacie” poznałem kolejne osoby. Wybrałem Lublin na swój monodram, ponieważ wiedziałem, że jestem w stanie zidentyfikować widza, bo kontakt z nim był dużo intensywniejszy niż w Warszawie. Tutaj z lubelskimi widzami miałem często okazję porozmawiać, więc wiedziałem z kim będę mógł się zobaczyć. Stąd pomysł, by opowiedzieć jednoosobowo, z perspektywy tekstu Jewgienija Griszkowca o człowieku, który w pewnym momencie doznaje olśnienia, niekoniecznie pozytywnego…

K.B: Dziękuję bardzo za rozmowę.

Klaudia Bzducha

Studentka III roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Czynnie zaangażowana w Koło Naukowe Studentów Dziennikarstwa i Wydziałowy Samorząd Studentów WNS KUL. Ambitna i zawsze chętna do pomocy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *