KulturaMuzyka

„Psychodela w czasach zarazy” – recenzja albumu „BALTHVS – MACROCOSM” (2020)

Chyba nie ma wśród czytelników osoby, która w mniej lub bardziej inwazyjny sposób nie przeszła ogólnie pojętego lockdownu. Okoliczności takie oprócz nagłego wyjęcia nas ze strefy komfortu) są również sprzyjające dla powstawania nietuzinkowych kompozycji twórczych.

„MACROCOSM” zespołu „BALTHVS” jest właśnie jedną z nich. Funkowo-soulowe trio z Turcji nagrało ją podczas wielu godzin pandemicznej izolacji w Kolumbii.

W stodole.

Podróż, którą nam zapewnili jest iście psychodeliczna. Fani Tame Impali i Hendrixa będą wniebowzięci dzięki charakterystycznemu, psychodelicznemu brzmieniu. Sama okładka sugeruje, że to wydawnictwo jest pewnymi „drzwiami”, które prowadzą do zupełnie innego świata. Pełnego wyrazistych barw, wizualnych fajerwerków oraz zrozumienia świata w inny sposób.

Wraz z rozpoczęciem odsłuchu, w „kolorowym makrokosmosie” wita nas „Le coeurs en Peine”. Aksamitny, kobiecy śpiew zapewnia poczucie ciepła, które uzupełnia mistyczna wręcz warstwa instrumentalna.

„Johanna’s Dream” przez brzmienie gitary przywołuje mi na myśl godziny, które spędziłem na pstrokatej gierce „Hotline Miami”. Do złudzenia przypomina styl tamtejszej ścieżki dźwiękowej. Relaks, plaża, śmierć ego.

„Siente” to moment, w którym słuchacz zaczyna się angażować. Wyobrażenia przybierają na sile, a rytmika utworu sprawia, że chce się tańczyć. Gitara wybrzdąkuje tutaj melodie, których nie powstydziłby się Manu Chao.

„Hazy Nights” (czy jak kto woli „Hooked”) to zastrzyk beztroski, który niweluje wszelki niepokój czy apatię. Jest słowo, którym mogę podsumować tę piosenkę – „wyzwolenie”. Balthazar Aguirre (gitarzysta) naprawdę się postarał. Perkusja w wykonaniu Santiago Lizcano to już czyste katharsis. W krainy wyobraźni prowadzi nas z kolei aksamitny głos wokalistki – Johanny Mecuriany.

„Colombian girl” i „Breathin” to kolejne perełki, które swoimi przytłumionymi gitarami przywodzą na myśl jakiś wakacyjny romans. Męskie i damskie wokale łączą się tutaj w muzyczne Yin Yang. „I just wanna go out” to takie apogeum izolacji. Warstwa tekstowa i instrumentalna przywodzi na myśl „pastelowy bunt”. Szaleństwo jako sztuka sama w sobie.

I nagle do tego misz-maszu zostaje dołożona odrobina rapu. „Free yourself”, to apel do słuchacza. W niepewnych czasach wolność potrafi być towarem deficytowym. Za to wyjątkowa aktywność środowisk artystycznych – już nie tak bardzo.

Przedostatnia pozycja na playliście brzmi jakby ktoś skrzyżował Die Antwoord z Empire of the Sun. Wszystko za sprawą godnych podziwu umiejętności Johanny, oraz i wirtuozerskiej gry instrumentalistów. „Heat Keeps on Rising” to naprawdę ogień.

Są takie chwile w życiu, gdy odpłynie się za daleko. Tak daleko, że zastaje nas północ. Gdyby do takiego scenariusza poszukiwać ścieżki dźwiękowej, to „The Midnight Song” byłby strzałem w dziesiątkę.

Jestem szczerze zafascynowany i nie mogę doczekać się następnych projektów tej przebojowej trójki. „MACROCOSM” pochłonęło mnie totalnie, w pewien sposób zmieniło jako słuchacza. Oczywiście na lepsze.

9,5/10.

Student dziennikarstwa, muzyk i marzyciel. Coraz śmielej sięgam po swoje cele, kierując się głównie człowieczeństwem. Pasjonat muzyki różnych gatunków - głównie rapu, który również tworzę. Szukam swojego miejsca w świecie i własnego "ja". Entuzjasta psychologii, psychiatrii i kwestii dbałości o zdrowie psychiczne - zarówno zapobiegawczo jak i terapeutycznie. Pomieszany introwertyk.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *